czwartek, 24 stycznia 2013

JAK GŁOSOWAĆ NA NASZEGO BLOGA ;-)

No i nadejszła ta chwiła ;-)

Głosowanie na bloga roku 2012 ruszyło ;-)

Aby oddać głos na blog Aspika Jaśka należy:

1. wziąć telefon komórkowy do ręki ;-)
2. odnaleźć ikonkę wiadomości - zwykle to będzie taka mała koperta ;-)
3. wejść w wiadomości ;-)
4. kliknąć na Nowa Wiadomość ;-)
5. wpisać odbiorcę - 7122
6. wpisać treść wiadomości - A00668
7. nacisnąć wyślij ;-)

no i tak w kółko ;-) z różnych telefonów ;-)

;-)

a tak poważnie to będzie nam bardzo miło jak wyślecie choć jednego małego esemesika ;-)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Blog Roku 2012

Stop! nie składajcie gratulacji ;-) 

Nie wygraliśmy, a jedynie zgłosiliśmy się do konkursu ;-) Nie do końca wiem, na czym polega ten konkurs, chyba potem trza będzie jakieś SMSy wysyłać, ale Aspik lubi swojego bloga a statystyki...wręcz uwielbia ;-) Lubi czytać komentarze, ale najchętniej sprawdza ile osób go dziś odwiedziło ;-) i skąd są ;-) gdy zobaczył, że jego blog został wyświetlony w...Singapurze, to od razu rzucił się na globus i zaczął szukać gdzie ten Singapur jest ;-) a jak znalazł to nie mógł uwierzyć, że ktoś kto mieszka tak daleko, wie o istnieniu Aspika Jaśka ;-) Zadał nawet rozsądne pytanie kto w Singapurze zna język polski i zrozumiał o czym piszemy ;-) dlatego też niedawno dodaliśmy opcję "tłumacz" ;-) teraz może nas czytać nie tylko polskojęzyczna brać ;-)

Koniec końców startujemy w konkursie, podbijamy statystyki ;-) żeby Aspik Jasiek był zadowolony ;-)

Z góry dziękujemy za każde wejście na stronę, za każdy komentarz, za każdego SMSa ;-) 
Dla Jasia takie wsparcie jest bardzo ważne ;-)

czwartek, 17 stycznia 2013

Dzień za dniem czyli tydzień z życia Aspika i jego ekipy

Czas płynie szybko. Czasem za szybko. Nigdy mi go dość. Na nic nie mam czasu. Nie wiem pamiętam już jak wygląda życie bez terapii, co można robić w domu całe popołudnia?
To moje pytanie do niektórych z Was ;-) A Wy pewnie zastanawiacie się, czym można tak wypełnić dzień, żeby nie mieć czasu... 
Postanowiłam opisać Wam nasz tydzień - jeden tydzień - może pomożecie mi lepiej się zorganizować ;-) 

zaczynamy ;-)

Poniedziałek
5:30 pobudka matki, mycie się, przygotowanie kanapeczek do pracy i do szkoły, kakao dla śpiochów ;-) Nic tak nie działa jak hasełko "wstawaj, bo ci kakao wystygnie" ;-) Dziękuję bardzo psycholog szkolnej Jasia za ten pomysł - działa i to nie dzień czy dwa, ale już ponad miesiąc ;-) wywlekanie z wyrek rozpoczynamy o 6:30... zwykle udaje nam się wyjść o 7:00 ;-) Najpierw lecimy odprowadzić Monię do przedszkola, gdzie Jasiek koniecznie musi poromansować ze swoją ubiegłoroczną wychowawczynią panią Basią ;-) Potem lecimy do szkoły, odprowadzam Jasia do świetlicy i lecę do pracy ;-) 9,5 godziny w papierkach ;-) 
W poniedziałki nie mogę odebrać dzieci, bo pracuję do 17:00 a świetlica czynna jest do 16:30 :-( ojciec aspika musi raz w tygodniu podjechać do przedszkola i szkoły i odebrać dzieci.
O 17:00 wypełzam spod papierków - biegnę do domu - wciągam obiad (jeśli coś w garnku jest) albo kanapkę i lecimy na przystanek - w poniedziałki śmigamy na zajęcia do Prodeste. Terapia zaczyna się o 18:30... Jasiek urzęduje z panią Moniką, a ja siedzę na ławeczce... niektórzy wiedzą, że w Prodeste jest kanapa - nie siadam tam! Mogłabym zasnąć ;-)
Do domu docieramy zwykle po 20:00... Nie mamy już siły na nic... Jakiś jogurt z płatkami wciągniemy i padamy jak kawki...

Wtorek
Pobudka o 5:30...do 15:30 powtarza się scenariusz z poniedziałku ;-) We wtorki wychodzę z papierów o 15:30 i idę po Jasia do szkoły... Od grudnia pracuję tuż koło jego szkoły i odbieram go pół godziny wcześniej... początkowo był bunt: "czemu przychodzisz tak wcześnie?", była złość, krzyk, tupanie nogami... Teraz już przywykł ;-) ubieramy się i idziemy po Monię...Zgarniamy Monię i ok. 16:15 jesteśmy w domu... 
W poniedziałek nie odrabialiśmy lekcji - nie było kiedy... nadrabiamy więc zaległości. Jeśli szybko się uwiniemy, albo Jasiek zrobi zadania w świetlicy to mamy wolne - najczęściej jedziemy do którejś z ciotek - matka na kawę, dzieciaki się bawią ;-) można więc przyjąć, że to jednak terapia - uspołeczniamy się ;-) Jak nie jedziemy nigdzie bo czasu jest mało to idziemy się uspołeczniać do Kofeiny albo Kafki ;-)
Wracamy do domu - kolacja (o ile nie jedliśmy za dużo w Kofeinie), kąpanko i do wyrek... Zwykle zasypiam z młodzieżą ;-)
Czasem jest tak, że na uspołecznianie się w kawiarni nie mamy tych..no... środków pieniężnych :-( wtedy zostajemy w domu...co robimy? Nie wiem...czas ucieka, żadnych konkretów... można przyjąć, że się obijamy... można też przyjąć, że ładujemy akumulatory przed... środą...

Środa
Powtarzamy scenariusz z wtorku - po powrocie do domu mamy ok. 15 minut na zjedzenie czegoś i wychodzimy na terapię grupową do pani Beaty. Jasiek zaczyna o 17:00 i mam dla siebie 75-80 minut, które zwykle przegadam z mamą kolegi Jasia... Chłopcy szaleją, chwilami obawiam się o bezpieczeństwo pani Beaty ;-) Przed 19:00 jesteśmy w domu. Znów chwilka na przytulenie Moni i tłumaczenie jej, że mama jeszcze musi wyjść... o 19:15 mama wychodzi znów do psychologa... Wraca ok. 20:30... Łypnie okiem na "Na dobre i na złe", pomyje przychówek, położy się i....nie ma bata! Nie wstanie... Nie no...wstanie, ale dopiero w czwartek rano...W środy Jasiek lekcji w domu nie odrabia...

Czwartek
Czwartki wyglądają tak jak wtorki... Jeśli nigdzie nie wychodzimy to Jasiek nadrabia zaległości szkolne a matka domowe... Jasiek radzi sobie znacznie lepiej ;-) Matka biega po domu i tu włączy zmywarkę, zastanawiając się, kiedy będzie mogła włączyć pralkę (razem się nie da - korki wywala), jak już włączy pralkę to zwykle zapomni, że pranie się wyprało...jak sobie przypomni to nawet ciuchy porozwiesza na suszarce... Wtorki i czwartki to też dni z szybkim obiadem ;-) Najczęściej jogurtowe pankejksy mamy na tapecie, naleśniki, racuchy albo ryż z jabłkami ;-) bo szybko się robi a przychówek nie narzeka, że nie lubi ;-) matka niby stara się nadrobić czas i sprzątać, ale przy 2 dzieci to syzyfowa praca :-( matka też w odkładaniu rzeczy na miejsce nie jest najlepsza, więc sajgon robi się nieziemski... I nie piszcie, że póki się o coś nie potknę to nie jest bałagan, bo...potykam się często :-( zwykle o porzuconą na środku hulajnogę, jeździk bądź inny wehikuł czasu... notorycznie włażę na porozrzucane klocki...co pozbieram, to Monia robi spektakularne sru i wszystkie klocki z beczki lądują na środku pokoju...
Koniec końców latam po domu jak nienormalna, na chwilę doopska nie usadzę na miejscu, zmęczona jestem a...efektów nie widać... No i znów kładę dzieci spać i...zasypiam z nimi...

Piątek
Piątki są fajne - pracuję tylko do 14:00 ;-) ale piątek piątkowi nie równy... raz w miesiącu Jasiek ma zajęcia grupowe w Prodeste... o 16:00. Obieram Jasia, lecimy po Monię, śmigamy do domu zostawić plecak i maszerujemy na przystanek. Czasem Monia zostaje z tatą... Wracamy ok. 18:00...Po całym tygodniu...sił na cokolwiek brak...

Sobota
Wstajemy rano bladym świtem... Nie wiedzieć czemu dzieciaki nie mogą wstać w tygodniu z łóżek, za to w sobotę czy w niedzielę... nosz... wstają przed 7:00... z drugiej strony jak nie wstaną czasem i dadzą spać do 8:00 to matkę tak kości bolą, że wstać nie może :-D jak się człek nie obróci tak doopę ma z tyłu :-D
Sobotnie śniadanie = jajecznica! Nie ma bata - aspik MUSI zjeść jajecznicę... No to trzaskam jajca na patelnie, miącham i gotowe ;-) Matka rzuca okiem na sajgon... najlepszym wyjściem z sytuacji byłaby..ucieczka, ale aspik zmian nie lubi.... Zaczyna się proszenie: "Jasiek, Monia - sprzątamy - Wy swój pokój, a ja resztę"... "mieliście sprzątać a nie bawić się"..., "zaraz ja zacznę sprzątać, ale wywalę wszystko co znajdę na podłodze"... no i faktycznie kończy się na tym, że zabawki lądują na śmietniku... oszczędzam tylko klocki lego, bo drogie to i szkoda mi wywalać...
Sobota to dzień...gotowania obiadu ;-) najczęściej zupy - bo trza nawrzucać do gara i gotuje się samo ;-) no i resztki z soboty można wciągnąć w poniedziałek ;-)
Wieczorne efekty sprzątania są różne... jak uda nam się ogarnąć do obiadu to mamy posprzątane, ale po obiedzie zapał gdzieś zanika, siły też...i robimy nic...nawet filmu matka jak człowiek nie obejrzy, bo jakieś ADHD ma i wychodzi w czasie pierwszej reklamy, po czym...zapomina, że oglądała film i robi coś innego... w odpoczywaniu dobra nie jestem :-( z książką to samo... zacznę, odłożę i...leży tygodniami... potem nie pamiętam początku i zaczynam od nowa i znów zapominam i tak...
W soboty się nie uczymy - nic a nic...
Jeśli w sobotę da się jeszcze przejść przez mieszkanie, nie mamy warsztatów, nie umówiliśmy się z ciocią na uspołecznianie i kawę to jedziemy do dziadków ;-) Monia biega karmić kurki i króliczki, pasie psicę Maszę i kocicę Jadziunię... Wracamy w niedzielę późnym popołudniem i...szykujemy się do kolejnego tygodnia ;-)

Niedziela
Niektóre niedziele spędzamy w domu... Poranki wczesne jak w soboty... śniadanie - najczęściej "osiatka" czyli owsianka ;-) w soboty śniadanko wybiera Jasiek, w niedziele Monia - wielka fanka owsianki ;-)
z rana przygotowujemy mięsko i obiadek dość szybko się robi ;-) Czasem odwiedzają nas dziadkowie - "pieczymy" wtedy ciasto ;-) Monia asystuje - Jasiek woli pomagać przy konkretach ;-) Nie wiem czemu ale czas w czasie weekendu ucieka jakoś szybciej niż w tygodniu, a już na pewno 3 razy szybciej niż w pracy :-D ale są takie momenty, że z utęsknieniem czekam na poniedziałkowy poranek i możliwość pójścia do pracy... tam przyjamniej nikt nie woła "mamo, bo ona...", "mamo, powiedz mu coś..." ;-)
Kończy się niedziela i zaczyna się....kolejny tydzień...niemal taki sam...

No i co? Jakieś sugestie? Jak to lepiej zorganizować? Jak pogodzić pracę na cały etat z opieką nad dwójką dzieci, w tym jednym wymagającym terapii? Jak nauczyć się odpoczywać? Bo ja chyba długo tak nie pociągnę ;-( Ehhh.... no i w końcu jak znaleźć czas dla Moni? No właśnie...o Moni niebawem będzie osobny post...bo się u nas nadziało....

sobota, 5 stycznia 2013

Wrocław - part one ;-)

Warsztatów nie ma, a ja nie mogę uśpić dziennikarskiej części duszy ;-) A tak mi się chce jakąś relacja strzelić na blogu ;-)

Temat - a co! Tyle się wokół dzieje, że no problemo ;-)

Zapraszam więc na relację z wyjazdu do Poradni Endokrynologicznej dla Dzieci i Młodzieży we Wrocławiu ;-)

Dzień zaczął się nerwowo - Jasiek oczywiście marudził, że ciemno, że nie wyspał się, że kapci znaleźć nie może itp, itd... zjadł śniadanie i walnął się do wyrka... matka się lekko wkurzyła, nawrzeszczała i pan syn się podniósł z łóżka... o tempie ubierania się nie wspomnę - za długo by to trwało ;-)

Dotarliśmy na dworzec - wcześniej już umówiliśmy się, że zrobimy konkursik - każde z nas stanie w kolejce do kasy i zobaczymy kto pierwszy dotrze do okienka. Ja ZAWSZE staję w kolejce dla żółwi... Wdrapaliśmy się po schodach, chciałam ustawić Jasia w jednej kolejce i iść do drugiej, ale syn zdecydował, że to on pójdzie do tej drugiej... miał chłopak nosa - konkurs wygrał ;-)
Kupiliśmy bilety i jak zwykle chcieliśmy napaść na tanie książki - Jasiek zawsze kupuje sobie gazetkę do pociągu ;-) no i idziemy a tam...zonk - zlikwidowali sklep :-( Niestety nie uprzedzili o tym aspika, więc wszyscy na dworcu usłyszeli jaki to jest niezadowolony! Było tupanie, krzyki itp...wsiedliśmy do pociągu...znów źle, bo nie było miejsc przy oknie...na szczęście już na pierwszej stacji zrobiło się w pociągu pusto ;-) Aspik zasiadł przy oknie i jakoś nam droga do Wrocławia szybko minęła ;-)

Wylecieliśmy z dworca, doszliśmy na przystanek i jak na zawołanie przyjechał tramwaj ;-) Jasiek lubi tramwaje ;-) rozsiadł się wygodnie i...zaczął mnie wypytywać o sygnalizację świetlną dla motorniczych... o żesz..., a skąd ja to mam wiedzieć??? Tramwaj kołysze, a Jasiek się tego boi i chyba tylko to uratowało motorniczego przed serią pytań w stylu "a taki znaczek to co oznacza?" :-)

Szybko i bez problemów dotarliśmy do poradni... wlazłam na górę a na drzwiach napis, że na oddział można wejść w obuwiu ochronnym... Na jaki oddział? My tylko do poradni... wróciłam na portiernię i pani powiedziała, że tak, to te drzwi... Ludziuf jak mrówkuf... mało kto siedzi, bo krzeseł mało...stare, odrapane, powiązane starymi, pordzewiałymi...łańcuchami... Drzwi też pełno... które otworzyć? Nawet nie wiem czy ludzie stojący przy samych drzwiach pozwoliliby bez kolejki wejść... 

Idziemy tym wąskim korytarzem, mijamy ludzi, drzwi... O! Znalazłam gabinet, pod którym czatowała tylko osoba ;-) Zapytałam, gdzie jest jakaś rejestracja - w lewo, prosto i w lewo... Bingo! Jest rejestracja ;-) podałam skierowanie, dane Jasia ;-) eWUŚ chyba działa, bo nikt nie chciał dowodu ubezpieczenia ;-) Dostaliśmy kartę i przykazanie, aby iść do gabinetu nr 34 na ważenie i mierzenie. Tam mieli nam podać numer gabinetu lekarskiego... 

Jasiek przy rejestracji zaczął dawać pokaz...stanął tak, że nie słyszałam co mówi do mnie babeczka z rejestracji...wysoka lada, szyba od góry, ja przygłuchawa... Proszę raz, proszę drugi... Aspik tylko się śmiał... myślałam, że uduszę... w gabinecie nr 34 (potem się okazało, że to Izba Przyjęć) zachowywał się w miarę spokojnie... Po zważeniu i zmierzeniu (nie jest tak źle...Jasiek nie tyje...waga się utrzymuje ;-)) zostaliśmy zaopatrzeni w numerek 5 i odesłani do gabinetu nr 31, gdzie nakazano nam znaleźć posiadacza numerka 4 i wpakować sie do gabinetu 31 jak ta 4 wyjdzie ;-) 

Pod gabinetem tłum...miejsc siedzących brak :-( Aspik w rozpaczy... no i zaczęło się... marudzenie na całego... wizja końca świata, odpadnięcia nóg od stania, niewytrzymania... Jasiek palnął "będziemy tu stać 100 godzin"... ja mu na to, że przecież jest piątek, lekarze i pielęgniarki pracują do 15:00 a potem idą do domów, więc muszą nas przyjąć do tej godziny. 
Wpadłam na pomysł, żeby zająć czymś Jasia... no i mówię: "Jasiu a te 100 godzin to ile dni by było? Doba czyli cały dzień ma 24 godziny"... Jasiek zamknął paszczę i zaczął liczyć... przez chwilę delektowałam się ciszą, a właściwie nie taką całkowitą ciszą, co ciszą od aspika..., od biadolenia, narzekania i rozpaczania... Fajne to było ;-) ale jak ogólnie wiadomo, wszystko co dobre, szybko się kończy! Ta moja mała (?) gadzina policzyła w mig i mówi "Mamo...to 4 dni i trochę... która jest godzina?" ja w szoku powiedziałam mu która jest godzina a ten mi mówi "to te 100 godzin to wypadnie we wtorek po 11:00" dla przypomnienia Jasiek chodzi do I klasy...pierwszy raz...nie powtarzał klasy i zaczął naukę we wrześniu 2012 roku... Nie da się ukryć, że zdolnego mam synka ;-) Powinnam się cieszyć? No tak..., ale za rok czy dwa będę płonęła ze wstydu jak mnie synek zagnie na tabliczce mnożenia... I tak już teraz omijam pewne miejsce, w którym kiedyś z ciocią Gosią poległyśmy na dodawaniu i odejmowaniu w zakresie do... nie będę nas kompromitować ;-) 

Przez szok związany z wyliczeniami Jasia mam lukę w pamięci i nie bardzo wiem co się działo... w pewnym momencie zwolniło się miejsce, bo posiadacze numerka 3 weszli do gabinetu a 4 nie wykonała żadnego ruchu aby ich miejsca zająć... to my myk i siedzieliśmy sobie ;-) Jasiek o coś pytał, ja odpowiadałam... siedzieliśmy na przeciwko drzwi opatrzonych tabliczką "statystyka" a pod spodem wisiała kartka "przyjęcia do szpitala od 9:00" no i to zastanowiło Jasia... zaczął się teleturniej...
Jasiek: "a czy tam są baloniki?"
ja: "baloniki? no coś ty..., tam się przychodzi żeby na oddział, do szpitala przyjęli pacjenta"
Jasiek: "ale jest napisane 'przyjęcia' a jak przyjęcia to baloniki powinny być"
umarłam drugi raz tego dnia :-D
na szczęście numerki 3 i 4 były w gabinecie zadziwiająco krótko ;-) przyszła i nasza kolej ;-)

Pani doktor wyglądała sympatycznie ;-) Jasiek zaczął... no właśnie...zaczął zachowywać się jak... tu musiały by paść słowa, które... no właśnie - nie pasują do facecika, który w wieku 7,5 roku umie sobie w pamięci policzyć ile dni to 100 godzin... Jasiek zaczął buczeć, włączyły mu się echolalie, nie chciał usiąść na krześle, zabierał kartoteki z biurka...Prosiłam, szantażowałam, w końcu....żeby słyszeć o co pyta lekarz dałam mu telefon...Wiem, wiem...poległam... Jasiek mnie zmanipulował, dostał to, czego chciał jak tylko wsiedliśmy do pociągu w Opolu...
Wróćmy do pani doktor ;-) Nie dało się nie wspomnieć, że Jasiek ma ZA... Pani doktor (endokrynolog!!!) zaczęła wypytywać o pierwsze niepokojące objawy, o relacje z rówieśnikami, z siostrą, kiedy Jasiek został zdiagnozowany w kierunku ZA, czy ma jakieś inne choroby... Byłam w szoku (ale szokujący dzień ;-)), że "zwykły" lekarz przesłuchuje mnie jak psycholog ;-) 
Potem nadejszła ta chwiła...oderwania Jasia od telefonu... lekarz oprócz wywiadu bada też pacjenta... o-matko-z-córką...Obiecałam mu, że pójdziemy do kina na film w 3D... położył się na kozetce, bluzki zdjąć nie chciał i tylko zadarł ją do góry...jak pani doktor dotknęła mu brzucha, żeby go zbadać Jasiek...zaczął się śmiać jak szalony...i nie mógł się powstrzymać ;-) ale jakoś daliśmy radę ;-) Jasiek wrócił do telefonu, a pani doktor zapytała mnie, czy nie zgodziłabym się zostać na oddziale, bo chciałaby zrobić szczegółowe badania, a można je wykonać jedynie w szpitalu ;-) co ja na to? Zgodziłam się ;-) w szpitalu klinicznym... bajka ;-) no prawie, bo wygląd szpitala i przychodni przyszpitalnych rodem z głębokiego PRLu, ale te kilka dni wytrzymamy ;-) o ile Jasiek da sobie pobrać krew itp... No ale grunt do kompleksowa diagnostyka ;-) pani doktor zaprowadziła nas nawet do Izby Przyjęć i kazała zapisać na najbliższy możliwy termin ;-) no i tak 25.03. meldujemy się we Wrocławiu na Wrońskiego ;-)

Kiedy wracaliśmy tramwajem na dworzec Jasiek przypomniał sobie, że obiecałam mu kino 3D...No obiecałam, ale nie zaznaczyłam, że w Opolu, i że dopiero w czwartek, bo wcześniej mamy wszystkie popołudnia zajęte... zaczęła się dyskusja...nie pamiętam dokładnie argumentów jakie padały, ale dziewczyna stojąca obok nas w tramwaju miała niezły ubaw ;-)

Do Opola dotarliśmy bez większych przygód ;-) Jasiek połowę drogi przespał więc delektowałam się ciszą ;-) po powrocie dostaliśmy pewną wiadomość....ale o tym w kolejnym poście... może już jutro... wszystko zależy od tego czy się matka pozbiera do kupy :-D

wtorek, 1 stycznia 2013

Jak było w starym roku, a jak to będzie... w tym 2013

Spokojnie, nie przeglądajcie notatek, nie wysyłajcie SMSów do telewizyjnych wróżek ;-)
Ja tam bez tego wszystkiego, wiem jaki Nowy 2013 Rok będzie ;-)

DOBRY BĘDZIE ;-)

Spełnią się nasze (Wasze też) marzenia, każda droga zaprowadzi do celu, czasem trochę na okrętkę, czasem będzie nam się wydawało, że GPS fiksuje, ale do celu dotrzemy, a jak się nie uda w 2013 to będzie bliżej do celu w 2014 roku, albo w następnym ;-) Wszystko zależy do tego czy cel długo- czy krótkoterminowy ;-) W życiu zwykle tak bywa, że gdy zamykają się jedne drzwi, to od razu otwierają się inne ;-) i okna jeszcze są ;-) niektórzy potrafią podskoczyć i wgramolić się na parapet ;-) 

W 2013 roku życzymy Wam 
zdrowia,
marzeń do spełnienia.
prostej drogi do celu, 
jasnego oznakowania drogi, 
światła, żeby łatwiej było znaki, drzwi i okna wypatrzeć, 
Dobrych Ludzi, który pomogą wstać jak upadniecie, którzy będą przy Was...myślą, słowem czy ciałem ;-)

wtedy na pewno sobie poradzicie ;-)

Skąd to wszystko wiem? Z doświadczenia ;-) Tego zeszłorocznego ;-)

Nasz 2012 rok był przedziwny ;-) raczej fajny ;-) sporo spraw się naprostowało, wyjaśniło ;-) Mamy diagnozę - Jasiek ma ZA a to z kolei znaczy, że matka jest zdrowa na umyśle (chociaż....zostawmy ten wątek :-D), na własnej skórze przekonaliśmy się, że przyjaciół poznaje się w biedzie ;-) i że mamy wokół siebie ludzi, którzy...przyjaciółmi nie są :-( takie życie... grunt, że tych prawdziwych jest więcej ;-)
Nie będę dziękowała każdemu z osobna - Dobrych Ludzi jest wielu, a ja nie chciałabym nikogo pominąć - więc znów DZIĘKUJĘ i DZIĘKOWAĆ NIE PRZESTANĘ :-)

a teraz zapraszam na fotorelację z naszego 2012 ;-)

Styczeń / luty - Jasiek hippis ;-)




Monia też się lubi przebierać ;-)




Luty - Oddział neurologiczny - Jasiek testuje jakie warunki noclegowe ma matka ;-)




Maj - czyli majówka na Bolko i wyjazd do Warszawy na skrinning Handle ;-)

i Warszawa wycieczkowa ;-) Pociąg, Bazyliszek i Syrenka ;-)



i wakacje - Sopot i Gdańsk ;-)
przywitanie z wielką wodą ;-)

pierwsza wizyta na Molo ;-)
Śniadanko przed wyjściem na plażę ;-)
plażowo ;-)





poszukiwania Kofeiny w Sopocie nie powiodły się...znaleźliśmy co prawda jakąś kawiarnie, ale mina Jaśka mówi sama za siebie ;-)



Jak Sopot to i wyścigi konne ;-)
jak morze to i woda ;-) wielka woda ;-) i 2 wilki morskie ;-)




a potem był sierpień ;-) i resztę fotek znajdziecie we wcześniejszych postach ;-)

OBY 2013 ROK BYŁ CHOĆ CIUT LEPSZY OD 2012 ;-)

NAJLEPSZEGO :-*