środa, 24 lipca 2013

i po turnusie...

Na turnusie rehabilitacyjnym byliśmy dwa tygodnie...  wróciliśmy z niego ponad tydzień temu i dopiero teraz matka znalazła chwilkę, żeby coś skrobnąć na blogu ;)
 Zaległości mam sporo, więc zabieram się za mega relację ;) zobaczymy kto dotrwa do końca ;)

W Wiśle stawiliśmy się w niedzielę około południa ;) Pogoda była... taka sobie - lekko padał deszcz i było na tyle chłodno, że..grzejnik w pokoju był ciepły ;) do obiadu było jeszcze sporo czasu, a smoki wawelskie były głodne... Zebraliśmy się i ruszyliśmy do centrum Wisły w poszukiwaniu sklepu spożywczego ;) jakaś miła pani w hotelu wskazała nam drogę więc luz majonez - trafiliśmy bez problemu ;) zakupy zrobiliśmy też bez problemu, ale potem... potem trza było wtargać to wszystko na górę... tak, widoczek z balkonu był cudowny, bo hotel był na górce... wracając ze sklepu trzeba było wdrapać się na tą górkę i to już takie przyjemne wcale nie było ;)
 zejść w dół? no problemo ;)

wdrapać się pod górę z tobołkami....aaaauuu ;)


Jakoś nam się udało wtargać zakupy do hotelu ;) manewr ten powtarzaliśmy mniej więcej...codziennie :-) ale nie ma tego złego... ;) można było w ten sposób spalić trochę kalorii, które niepostrzeżenie (?) dostały się do organizmu wraz z posiłkami ;) szczególnie z deserami ;) mniam ;)

Dobra... o turnusie miałam pisać ;) pierwsze dwa dni już opisałam, więc teraz zabieramy się za kolejne ;) 

W środę było już jakby luźniej ;) albo po prostu wpadłam w ten turnusowy rytm ;) po obiedzie pojechaliśmy na wycieczkę do Cieszyna - Monia co chwilę miała focha ;) chyba tamtejszy klimat tak na nią działał ;) Jasiek natomiast zafascynowany był... Czechami ;) nie mógł uwierzyć, że jest prawie dokładnie na "linii" czyli na granicy polsko - czeskiej ;) dla miłośnika map to znaczyło duuuużo :-)
w środę po kolacji poszliśmy na ognisko ;) Jasiek biegał z chłopakami a Monia... Monia sprawdzała kondycję matki ;) i to na wielu płaszczyznach... ruchowo, sprawnościowo, kardiologicznie i nerwowo... ruchowo, bo musiałam babę gonić...sprawnościowo, bo musiałam babę łapać, a kardiologicznie i nerwowo, bo... jak matka zobaczyła, że córka zwisa na murze pod którym jest oczkowo wodne i rybki ogląda to nie wiedziałam czy najpierw dostać zawału, a potem nerwicy czy na opak... w końcu Monia się wywaliła, a wredna matka wmówiła jej, że w hotelu ma magiczną maść i perfidnie okłamała, że po posmarowaniu maścią jeszcze na ognisko wrócimy... niedoczekanie jej... ;)

Czwartek - rano zajęcia - grupa i indywidualne... Przyznać muszę, że początkowo na hasło "grupa" dostawałam gęsiej skórki... Jasiek pierwszy raz w życiu spotkał się z agresją ze strony innego dziecka... Zapierał się przed wejściem do sali, uciekał... Nieciekawa sytuacja... zajęcia grupowe były tymi, na których mi najbardziej zależało, bo w Opolu mamy ich malutko, a tu jest okazja i co? Pan syn strajkuje :-( O ile w Opolu zajęcia grupowe były moją kartą przetargową, wabikiem tak tu słowa "bo nie pójdziesz na "grupę"" spotkałyby się z entuzjazmem Jasia... Cały sztab terapeutów, włącznie z panią Moniką (korespondencyjnie) pracował nad tym, żeby Jasiek na grupę chodził... No i chodził... pani Ola wytłumaczyła mu dlaczego kolega zachowuje się tak a nie inaczej, ja wytłumaczyłam sobie, że jak Jasiek miał się spotkać z taką sytuacją, to turnus jest na to najlepszym miejscem, Jasiek... nie wiem kiedy dokładnie, ale wytłumaczył sobie, że to całkiem fajnie jak wszyscy go gonią, szukają, interesują się nim... Szedł grzecznie na zajęcia grupowe, wchodził do sali, żeby... z uśmiechem na paszczy z niej zwiać! Co ciekawe, poza zajęciami - na wycieczkach, na placu zabaw Jasiek szukał kontaktu z chłopcem, którego się bał ;) a na koniec żałował, że muszą się rozstać...
W czwartek Jasiek miał też arteterapię - zakochał się w tych zajęciach i w pani Dorocie ;) "mamo, a pani Dorota umie WSZYSTKO" :-) nie powiem... trochę zazdrościłam... szczególnie jak się okazało, że nie umiem zrobić kolejnego wagonika do pociągu, bo sprzętu odpowiedniego nie mam... "a pani Dorota ma taki nożyk, który wszystko przetnie"... Upraszam więc uprzejmie, żeby w przyszłym roku przed turnusem uprzedzić rodziców, że mają zabrać ze sobą "niezbędnik Macgyvera" :-) albo raczej "niezbędnik pani Doroty" :)
Czwartkowe popołudnie spędziliśmy na spacerze po Wiśle ;) Monia zawzięcie podrywała pana Kubę, a Jasiek dzielnie szukał czekoladowego Małysza ;)

Piątek był dniem "basenowym" ;) Monia była na basenie drugi raz w życiu - wcześniej przez problemy ze skórą basen był naszym zakazanym owocem... Baba jest nie do zdarcia (chociaż..., ale o tym za chwilkę)... we wtorek dwa razy poszła pod wodę zjeżdżając ze zjeżdżalni i... i tyle ;) wytarła oczy i znów leciała na zjeżdżalnię ;-) Jasiek moczył się "samopas" ;) ale Jasiek spędził na basenie już szmat czasu ;) 

Czas biegł nieubłaganie, po piątku zwykle jest sobota ;) W Wiśle też ;) chociaż nie miałabym nic przeciwko, żeby tej soboty nie było ;) z początku nie zapowiadało się źle - mieliśmy jechać na wycieczkę "Wielka Pętla Beskidzka" ;) dość ciepło, pochmurne niebo... Koniaków, Istebna...Jazda autokarem, postój i zwiedzanie... ani się człek nie zmęczy, ani nie zanudzi w autokarze ;) oczywiście na każdym postoju dziecki MUSIAŁY sobie coś kupić... Jasiek wybierał swoje chciejstwa, Monika swoje... i wtedy nas dopadł! Kto? Pech! Zaczęło się od biednego pająka kupionego chyba w Koniakowie - od pieszczot Moni biedakowi odpadła noga... Monia w ryk, Jasiek z tekstem "pani Dorota go wyleczy"... Monia w jeszcze większy ryk "ale pani Doroty tu nie ma! Musimy TERAZ do niej jechać"... Chciałam uciekać...obiecałam, że kupimy coś na kolejnym postoju... kolejny postój był w Żywcu... dzieciaki biegały jak opętane między straganami - Monia nie mogła się zdecydować, a jak się już zdecydowała to...zmieniała zdanie... w końcu poprosiła o...banalne bańki mydlane ;) mieliśmy te bańki do końca wycieczki czyli przetrwały postój w Szczyrku i wizytę "u źródełka" (nie pamiętam nic poza tym, że źródełko cudowne, woda w nim uzdrawiająca i tekst Jasia na moje gderanie, że ma nie pić tej wody, bo zimna i się rozchoruje - "no coś ty mama, jak można się rozchorować od wody, która uzdrawia???" no fakt - logiczne przecież...) Nie pamiętam kiedy badylek od baniek się połamał - chyba przed kolacją jeszcze... w każdym razie to był dopiero początek! Po kolacji poszliśmy na plac zabaw ;) Nie tylko my.. dzieci było sporo, jedne się huśtały, inne zjeżdżały na zjeżdżalni, jeszcze inne biegały i...łapały bańki mydlane... No i wtedy Monia się przewróciła, z górki było, więc zatrzymała się na własnym nosie, w który jeszcze dostała "z buta" :-( krew się polała, ryk był wielki.... poleciałyśmy do pokoju zatamować krew, która dziwnie tryskała... matka zadzwoniła do Kierownika - pana Kuby... poleciałyśmy do pielęgniarki, ta kazała obłożyć kichol lodem i kazała do lekarza jechać... a auto to nas tylko przywiozło i...wróciło do Opola... Pan Kuba zapakował nas do swojej Corsy i pojechaliśmy do Wisły na pogotowie...odesłali nas jednak do szpitala w Cieszynie albo w Bielsku - Białej... Pan Kuba zrobił research i okazało się, że mamy jechać do Bielska... To już była skomplikowana wyprawa... po pierwsze Jasiek... trzeba było mu jakąś opiekę zorganizować, a po drugie...fotelik dla Moni pożyczyć... wszystko działo się tak szybko, zmieniało tak szybko, że... opieka dla Jasia się znalazła, potem padł pomysł, żeby Jasiek jednak jechał z nami do szpitala, zaczęły się poszukiwania fotelika dla Jasia, który stanowczo odmówił wyjazdu - w międzyczasie znalazły się 4 foteliki - po 2 dla Moni i Jasia... Jasiek został w hotelu z kochanymi paniami Martyną, Dorotą i Ewą, a nas pan Kuba zawiózł do szpitala w Bielsku - Białej... Zwiedziliśmy 2 szpitale, bo w tym pierwszym pani nam zaproponowała....okulistę :-D w drugim szpitalu było już super - trafiliśmy na lekarza, który bardziej interesował się Jasiem i jego ZA niż nosem Moni, ale skierowanie na rtg dał, a potem recepty na leki wypisał ;-) 
Ostatecznie okazało się, że kichawa jest cała a Moni pozostały wspomnienia z dodatkowej nocnej wycieczki i bardzo oryginalne zdjęcie z wakacji ;) nikt takiego nie miał :-P twarzowe co nie? ;)

Na niedzielę była zaplanowana wycieczka górska, ale jeszcze w sobotę przed wypadkiem postanowiłam, że ją odpuścimy... Mieliśmy mieć dzień wolny ;) tylko do sklepu do Wisły trzeba było iść... ubraliśmy się, wyszliśmy z hotelu i...Monia zapomniała "furajki" czyli fletu... Jasiek dostał kartę magnetyczną i miał wrócić sam po flet... Monia w pewnym momencie stwierdziła, że ona też pójdzie i...pobiegła...chwilę potem był ryk... podbiegłam, pozbierałam babę z ziemi i... znów musiałam tamować krwotok z nosa... dodatkowo ucierpiał łokieć i kolano...tu już z dumą Monia prezentuje "rany wojenne"


Nie powiem... miałam dziką ochotę zawinąć babę w kołdrę i przywiązać do łóżka... Jednym moim marzeniem było to, żeby Monia ciut zwolniła... wywaliła się potem jeszcze kilka razy, ale już nie tak dramatycznie ;)
Zrobiłam już to raz na FB, ale absolutnie nie zaszkodzi podziękować raz jeszcze - wszystkim osobom zaangażowanym w pomoc nam - panu Kubie z biura TAIRON za opiekę i wożenie po lekarzach, paniom terapeutkom z Prodeste - pani Martynie, pani Dorocie i pani Ewie, które opiekowały się Jasiem, paniom Asi i Karolinie za "polowanie" na foteliki oraz małej Natalce, która pożyczyła Moni swój fotelik samochodowy ;) jeszcze raz SERDECZNIE DZIĘKUJEMY :-*

To był pierwszy tydzień turnusu ;) kolejny nie był już tak wyczerpujący (człowiek się przyzwyczaił) i dramatyczny ;) zwiedziliśmy skocznię Małysza, wjechaliśmy i wdrapaliśmy się na Czantorię ;) na ognisku kończącym turnus Monia odkryła w sobie żyłkę fotoreportera ;) trochę musi jeszcze popracować nad techniką, bo większość fotek w jej wykonaniu przestawia ludzkie brzuchy ;) jedyną osobą, którą Monia "łapała" w całości był "jej" pan Kuba :-) 
Jeśli jesteście ciekawi zdjęć to zapraszam na fb - Zdjęcia w Wisły

Było fajnie ;) na tyle fanie, że za rok....znów chcielibyśmy jechać na turnus ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz