wtorek, 26 listopada 2013

Kryptonim PIETRUSZKA

Niech Was nie zwiedzie moje milczenie ;)
działamy cały czas ;) 

nadejszła oto wiekopomna chwiła...

robimy z pietruszki prawdziwą celebrytkę ;) do telewizorni ją wysyłamy ;)

oto szczegóły:

Jeśli chcecie z nami przypomnieć mediom o ich społecznej odpowiedzialności za przekazywane informacje, przyłączcie się czynnie do naszej akcji. Od dziś wysyłamy pietruszkę do redakcji Faktów TVN, żeby przypomnieć o faktach związanych z autyzmem a nie o mitach.
Ponieważ wszystko zaczęło się od nominacji do finału akcji “Zwykły Bohater” pani Renaty Radomskiej, matki, która jakoby „wyleczyła” swoją córkę z autyzmu poprzez specjalną dietę, eliminując z niej m.in. pietruszkę wysyłajcie w dowolnej ilości to śmiertelnie niebezpieczne warzywo – korzeń albo nać – do:
Pana Kamila Durczoka
Redakcja Faktów
ul. Wiertnicza 166
02-952 Warszawa
oraz do wszystkich miejsc, w których według was powinni się dowiedzieć o naszej akcji.

Do pietruszki dołączcie wiadomość:
„Pietruszka to wyjątkowo zdrowe warzywo. Zawiera ogromne ilości żelaza, fosforu, potasu i magnezu oraz witaminy A, C, B i PP. Posiada właściwości oczyszczające oraz moczopędne. Wykazuje się też działaniem odkażającym, poprawia trawienie i zwalcza przykry zapach z ust. Nie ma żadnego wpływu na autyzm.

I niech moc pietruszki będzie z wami!

nasza przesyłka jest już gotowa ;)

niedziela, 17 listopada 2013

DALEJ NIE O TO CHODZI!!!

Hmmm... wydawało mi się, że piszę po polsku... cały czas tak mi się wydaje, ale wiem też, że nie zawsze potrafię wyrazić słowami to, co mi się we łbie kołacze... W końcu też mam Zespół Aspergera ;)

Nie moi drodzy..., wcale nie twierdzę, że dieta jest zła... Wiem, że czasem jest niezbędna, że pomaga... Jaśkowi pomogła. Młody od urodzenia dość mocno ulewał, miał tzw. "lukrowane" policzki...wszystko wskazywało na alergię na białko mleka krowiego... odstawiliśmy mleko - problem zniknął ;) jakiś czas później okazało się, że odstawienie glutenu też pomogło. Dietę bezmleczną i bezglutenową stosowałam dość rygorystycznie. Mój autystyczny mózg działał na zasadzie "wszystko albo nic", "albo czarne, albo białe" - jeśli na opakowaniu było zastrzeżenie "może zawierać śladowe ilości glutenu/mleka" nie kupowałam produktu..., jeśli nie potrafiłam zidentyfikować czy syrop glukozowo - fruktozowy był zagęszczony mąką pszenną czy "bezpieczną", to też nie kupowałam produktu, który ten syrop miał w składzie... majonez kręciłam sama, bo nie miałam pewności, czy ocet użyty do wyprodukowania majonezu nie był czasem zanieczyszczony glutenem... Jasiek był na diecie, objawy które występowały...zniknęły ;) ale nie piszę tu o objawach ZA... te zaczęły "wychodzić" jak Jasiek poszedł do przedszkola... będąc na diecie.... Kiedy alergolog stwierdził, że można wprowadzić białko mleka krowiego - zrobiliśmy to i... nie było regresu! Nie było też regresu po wprowadzeniu glutenu... Jasiek nie był dzieckiem z zaburzeniami metabolicznymi! Dieta pomogła mu w pozbyciu się alergii ;) i tyle ;) 

Dlaczego rodzice dzieci z autyzmem tak krzyczą i oponują przed nazywaniem autyzmu chorobą i to w dodatku chorobą metaboliczną?
To proste - na chorobę są jakieś pigułki..., chorobę się leczy
Autyzm nie jest chorobą, nie ma na autyzm żadnej pigułki... AUTYZMU SIĘ NIE WYLECZY...
 Choroba, chorobą... czasem nawet używa się takiego skrótu myślowego, ale... choroba metaboliczna... tak jak pisałam poprzednio (tutaj) boimy się, że zdesperowany rodzic wpadnie w szpony "lekarzy" DAN...
zostawiam Was z kilkoma linkami.... poczytajcie, pooglądajcie, pomyślcie i zdecydujcie, czy w obronie dzieci nie warto przyłączyć się do naszego PROTESTU  + AUTYZM BEZ BZDUR - strona naszego protestu


i jeszcze raz przypomnę (wiem, nudna jestem...)


piątek, 15 listopada 2013

TO NIE TAK!!!!

Dawno nie pisałam na blogu... Pomysłów mam sporo, kilka postów zaczęłam pisać, ale czasu brak :-( niestety muszą zaczekać w kolejce...czas też musiał się znaleźć.
Napisanie tego posta uważam za swój obowiązek. Obowiązek wobec osób, które tu kiedyś trafią w poszukiwaniu informacji na temat zespołu Aspergera, objawów, terapii... 
Jakiś czas temu na grupie zrzeszającej rodziców dzieci z zaburzeniami ze spektrum autyzmu ktoś zapytał o opinie na temat książki "Autyzm bez łez"... Pojawiły się pierwsze opinie, z których dowiedziałam się, że książka traktuje o diecie... wygooglałam sobie, że autorka jest terapeutką i... przeszłam nad tym do porządku dziennego. Na zakup książki mnie nie stać, a jedyną dietą, o jakiej myślałam to "Żreć Mniej" ;-)

Zapomniałam o sprawie. No.., powiedzmy, że ja chciałam zapomnieć o sprawie, ale sprawa nie dała o sobie zapomnieć...  Okazało się, że autorka książki została zgłoszona do programu "Zwykły bohater". Dopiero wówczas dowiedziałam się, że "autyzm jest chorobą metaboliczną" i że jedyną szansą dla dziecka jest dieta... "bananowe czopki", "sok z sałaty" i inne takie 'kwiatki". 
Zalała mnie krew... momentalnie! Przypomniał mi się początek naszej drogi... Przypomniało mi się, jak zostało mi polecone pewne forum dla rodziców dzieci z autyzmem...Nie chcę nawet tam wracać, nie chcę przypominać sobie co z własnymi dziećmi robią rodzice, którzy nie akceptują autyzmu... Sok z sałaty i bananowe czopki to...pikuś... przez małe "pe" :-( wiecie, że rodzic może być tak zdesperowany i zaślepiony, że będzie poił dziecko...rozcieńczonym wybielaczem? Że będzie się cieszył z 41 stopniowej gorączki dziecka, bo "organizm wydala metale ciężkie i się odtruwa"? Niestety...takie przypadki są tam na porządku dziennym :-(

Napiszę Wam jak to działa... Zacznijmy od momentu uzyskania diagnozy... Rodzice najczęściej wpadają w rozpacz.., nie mogą się pogodzić z tym, że ich dziecko nie będzie takie jakim je sobie wyobrażali, wymarzyli... Zaczynają szukać pomocy i...odpalają internet. I tutaj...na dwoje babka wróżyła... albo trafią na rodziców, którzy wybrali terapię (psychologiczną, logopedyczną, SI...), albo trafią "tam", czyli w szpony DAN (Defeat Autism Now)... Rodzice z grupy pierwszej robią diagnozy funkcjonalne, zapisują dzieci na terapie i marudzą, że zbankrutować można, bo za terapię trzeba słono płacić... Mylą się ;) koszty terapii to znów pikuś i znów przez małe "pe" ;) Rodzic z kręgów DAN dowiaduje się, że najpierwszejszą rzeczą jaką zrobić musi, to wprowadzenie diety bezmlecznej, bezglutenowej i bezcukrowej.... Potem musi zebrać mocz, wyrwać dziecku włos, utoczyć krwi i wysłać próbki do...USA... Ta... kurierem... siuśki się mrozi i takie tam... się wysyła (aaa, nie...pierwej się płaci... słono...) i czeka na wyniki. Wyniki są oczywiście przerażające... Potworne zatrucie organizmu metalami ciężkimi :-( swoją drogą gdybym groszem śmierdziała to wysłałabym do zbadania psi włos ;) ciekawe czy to by wykryli :-D 
Wyniki badań fatalne... trzeba odtruć zatruty organizm... na forum radzą aby udać się do "lekarza" DAN. Napisałam "lekarz", bo nawet jeśli taka osoba posiada tytuł lekarza medycyny to patrząc na to co robi nie mogę i nie chcę stawiać jej na równi z prawdziwymi lekarzami. Rodzic jedzie - przecież trzeba się pozbyć autyzmu, załatać "dziurawe" jelita, a cena nie gra roli... No z tą ceną to... krótka wizyta, nastraszenie jak jest źle, obietnica, że będzie dobrze, spis suplementów i kasa przyjmie...ok. 300zł... No spoko, da się przeżyć... ale jak się zacznie wyszukiwać suplementy to... no ale suple z hameryki, bo tu w Polsce, ba, w Europie całej barachło... nie nada się... trza z USA najlepsiejsze suple ściągnąć... ściągają... miesięczny zapasik to tak... z 1000zł... Dziecko na diecie, suplementowane... cholera jasna... czemu nie ma efektów??? Forumowicze twierdzą, że to musiało być cięższe zatrucie niż myślano... tak...chelatować trzeba koniecznie! No i rodzic zaczyna ... protokół Catlera czy jakoś tak... sorry - dalej to ja Was nie poprowadzę, bo w sumie to nigdy tego nie rozumiałam... Owszem, byłam na tym forum, czytałam, otwierałam szeroko oczy i... jeżyłam się. Dlaczego? Bo musiałam robić tak jak oni, a na dodatek wpędzali mnie w poczucie winy... Bo zaszczepiłam dziecko, bo nadal chcę szczepić, bo podaję antybiotyki, sterydy i szkodzę dziecku... No cóż... wolałam podać steryd wziewny, gdy Monia się dusiła, wolałam podać Jasiowi antybiotyk, gdy miał zapalenie ucha i wył z bólu... Byłam wyrodną matką, która nie dość, że nie "dietowała", nie suplementowała to.... NA TERAPIE PROWADZAŁA!!! Tak, w tamtych kręgach terapia jest niepotrzebna... w zasadzie rozumiem ich tok myślenia - chore są jelita, to co jelitom psycholog może pomóc? albo logopeda (oj... brzuchomówcy przeca istnieją ;) ), na szczęście zaburzenia integracji sensorycznej są dość widoczne, więc terapii SI się tak nie opierają ;)
A czy tak ciężko zrozumieć udowodnione naukowo fakty? 

AUTYZM NIE JEST CHOROBĄ - JEST ZABURZENIEM ROZWOJOWYM

AUTYZM NIE JEST CHOROBĄ METABOLICZNĄ

przynajmniej u Jasia, który był na diecie bezmlecznej i bezglutenowej od 2 do 5 roku życia... Miał alergię... Teoretycznie więc, ZA powinien nigdy się nie pojawić... a konkretne objawy zaczęły wychodzić ok. 3 rż... Teoretycznie, jak alergolog zalecił wprowadzanie do diety glutenu i białka mleka krowiego Jasiek powinien zaliczyć taki regres, że.... ale nic takiego się nie stało... Jasiek był pod opieką poradni metabolicznej we Wrocławiu... poza otyłością nic mu nie jest....

OSOBA Z ZABURZENIAMI ZE SPEKTRUM AUTYZMU MYŚLI INACZEJ, INACZEJ POSTRZEGA ŚWIAT - JEJ MÓZG PRACUJE INACZEJ NIŻ MÓZG OSOBY NEUROTYPOWEJ (tzw. normalnej)

To są moje prawdy. Tych prawd się trzymam. W te prawdy wierzę. 

Za tą moją wiarę dostaję nagrodę. No dobrze... to nie kwestia samej wiary... za wiarą stoi praca... Jasia i Moni, ich terapeutów, moja też... Nie jest lekko, nie jest różowo, czasem jest pod górkę, czasem jest kroczek w tył, ale wiem, że za chwilę nastąpi wielki skok do przodu... Nie boję się o moje dzieci, nie ubolewam nad tym, że mają Zespół Aspergera, są jakie są, nie znam ich w innej wersji ;) Od urodzenia mają ZA, tacy się urodzili i takimi ich kocham. Gdyby udało się "wyleczyć" autyzm to byłyby zupełnie inne dzieci... takie... obce... Osoby z zaburzeniami ze spektrum autyzmu nie mają gorszego życia... żyją po prostu w innym wymiarze ;) i nie zawsze trzeba ich tak do końca wyciągać do świata neurotypowego ;)

Jak widzicie są dwa drogi "prowadzenia" dziecka z autyzmem...
Wejście p. Radomskiej, autorki książki "Autyzm bez łez", do finału konkursu "Zwykły bohater" doprowadziło do małego zamieszania na Facebooku (TUTAJ). 
Nie protestujemy przeciwko pani Renacie - niech nadal stosuje swoją dietę, ale niech nie wmawia ludziom, że autyzm to choroba metaboliczna, którą można wyleczyć dietą... Nie zazdrościmy nagrody głównej, nie zazdrościmy popularności... 
My po prostu nie chcemy, by w społeczeństwie utarło się przekonanie, że jak dziecko ma autyzm to wystarczy zmienić zawartość gara i będzie cacy... 
Nie chcemy, by jakikolwiek dziecko było "leczone" dietą, jeśli równolegle nie jest prowadzona terapia psychologiczno - logopedyczna i SI! Każdy dzień bez terapii jest wg mnie dniem straconym, ale przekonanie, że autyzm to "choroba cieknącego jelita" stawia terapię na straconej pozycji... Nie, nie terapię - na straconej pozycji jest dziecko :-( i o dobro dzieci i ich rodziców - tych na początku przygody z autyzmem chodzi protestującym.

Poniżej przestawiam kilka linków - poznajcie ich punkt widzenia ;)
na temat
Ojciec Karmiący
Hurra! Autyzm
Koci Świat
Czterdziestka na czereśni
Nasz Autyzm
olga oliwkowa
Rozbrykana Julka
Nasze Miłości
Dzielny Franek
Pomóżmy Antosiowi
Pokochajcie Kubusia
Wytrzymalska i EMIL
Preclowa Strona
Zenusiowy Blog
Aspikowy

i ja jeszcze raz...

AUTYZM BEZ BZDUR - stona naszego protestu


sobota, 26 października 2013

Przepraszam, proszę, dziękuję

PRZEPRASZAM

Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale działo się...działo... Przeprowadzka, przygotowania do drugiej edycji Żarłostacji, nowe terapie, stare terapie, jakieś bieżące sprawy i... ponad miesiąc przeleciał jak jeden dzień ;)
postaram się to wszystko opisać, zrelacjonować ale....

PROSZĘ

Po pierwsze - dajcie mi jeszcze chwilkę ;)

Druga moja prośba kierowana jest do tych, którzy uważają, że zapewnienie dziecku wsparcia i terapii jak tylko zaczną wychodzić niepokojące objawy to krzywdzenie go - nie chcecie pomagać? nie musicie... po prostu NIE PRZESZKADZAJCIE!!! o nic więcej nie proszę... o tym też obiecuję napisać ;)

DZIĘKUJĘ 

W ostatnim czasie wielu dobrych ludzi wyciągnęło do nas pomocną dłoń ;) jeszcze raz chciałabym Wam podziękować co niniejszym czynię - DZIĘKUJĘ :-* wszystkim na raz i każdemu z osobna ;) każda pomoc jest dla nas ważna, każdy gest, każda forma wsparcia - nawet słowem ;) dobrym słowem ;) Bez Waszej pomocy byłoby znacznie trudniej...

Ten post rodził się długo..., ogarnięcie nowego roku szkolno - terapeutycznego, nowego mieszkania i...pogoda ;) na tegoroczną jesień narzekać nie można ;) 

Zapraszam na krótką relację, z tego co robiliśmy w wolnych chwilach - w obiektywie cioci Meli ;)











środa, 11 września 2013

Herbata

Dzisiaj będzie inaczej ;) dzisiaj będzie kulinarnie ;)

Wszystko zaczęło się w listopadzie 2012 roku od Jesiennego ciasteczkobrania z bistro mamą ;) potem były kolejne warsztaty dla dzieci, a potem poznaliśmy innych blogujących Opolan ;) blogerów znaczy ;)
Dla Jaśka to raj na ziemi - tak się jakoś złożyło, że opolska blogosfera smakołykami stoi ;) gotują, pieką, smażą i nie wiadomo co jeszcze ;) Jasiek (my z Monią też) degustuje ;)
Niedawno powstała Opolska Blogosfera Kulinarna, która nas... adoptowała ;) żeby nie było, że tylko testujemy, degustujemy, zajadamy się i oblizujemy paluszki - damy też coś od siebie ;)
Nie będzie to arcydzieło sztuki kulinarnej, raczej zwyczajne rzemiosło...kuchenne ;) ale... od czegoś trzeba zacząć ;) 

No to... zaczynamy ;)

oto przepis na wykonanie...HERBATY ;) w wersji damskiej i męskiej ;)

Ona:
1. Nalać wody do czajnika. 
2. Włączyć gaz. 
3. Postawić czajnik na gazie. 
4. Po zagotowaniu wody zalać herbatę w szklance. 

On: 
1. Odnaleźć kuchnię. 
2. Poszukać szafki ze szklankami. 
3. Półtorej godziny szukać herbaty. Jest szklanka!!! 
4. Po zrujnowaniu kuchni znaleźć łyżeczkę. 
5. Zapalić gaz (czym?) Aha. Zapałki lub zapalniczka do gazu. 
6. Po trzech kwadransach uruchomić zapalniczkę do gazu i o dziwo zapalić gaz.
7. Czajnik - na szczęście jest na wierzchu. 
8. Nalać wody (zimnej !!!) 
9. Czekając na zagotowanie wody oglądać mecz. 
10. Po meczu poczuć swąd z kuchni. 
11. Stwierdzić spalenie czajnika. 
12. Wyjąć z szafki garnek. 
13. Powtórzyć czynności z pkt. 8. 
14. Postanowić stać cały czas przy garnku. 
15. Po stwierdzeniu wydobywającej się pary z garnka uznać wodę za zagotowaną.
16. Chwycić za ucho garnka. 
17. Sparzyć się (zakląć siarczyście!) 
18. Poszukać przez 10 minut (ależ się zrobił bałagan...) rękawiczki do uchwycenia garnka. 
19. Po odnalezieniu rękawicy uchwycić garnek. 
20. Dotknąć rękawicą płomienia. Ogień - panika. Co robić? 
21. Rzucić rękawicę w kąt. 
22. Stwierdzić zapalenie się firanek. 
23. Biegiem do auta po gaśnicę. 
24. Wrócić do mieszkania z gaśnicą. 
25. Stwierdzić przeterminowanie gaśnicy z powodu nie wydobywania się z niej środka gaśniczego. 
26. Wpaść na pomysł - użyć wody. 
27. Ugasić pożar. 
28. Nareszcie zalać herbatę. 
29. Niestety zalać sobie wrzątkiem spodnie!!! (i nie tylko) Ale ból... 
30. Pędem do łazienki. 
31. Wziąć zimny prysznic. 
32. Przebrać się. 
33. Iść na herbatę do sąsiadki 

;) ;) ;) czy teraz jesteśmy wystarczająco kulinarni? ;)


poniedziałek, 2 września 2013

Treningi rozpoczęte

Pisząc poprzedniego posta miałam ukryty cel - chciałam zmotywować Jasia do treningów do Małego Katorżnika ;) Gadanie gadaniem, ale... na blogu co napisane to święte ;) Matka musi publicznie przyznać, że nie wierzyła w wytrwałość syna... W końcu zmuszenie Aspika do aktywności fizycznej graniczyło z cudem... Matka przegląda już lumpeksy w poszukiwaniu worka pokutnego, bo....

No właśnie ;) Pierwszy trening już za nami ;) Przeżyliśmy - my z Jasiem mamy lekkie zakwasy i poruszamy się bardzo...dostojnie :-D za to Monia... ehhh... gdyby nie my (zamykający bieg) pewnie prowadziłaby od startu do mety ;) no ale musiała od czasu do czasu przystanąć i sprawdzić gdzie się matka z bratem toczą ;)

Zaczęło się fajnie - przyszliśmy ok. 10 minut przed czasem... Nasza trenerka Zabieganaaania pokazała Jasiowi ślady jakie Katorżnik pozostawił na jej nogach i uspokoiła Jasia, że trening będzie spokojny, że... "pobiegamy sobie 15 minut..." Hmmm... jak myślicie.. ile czasu Jasiek biegł bez zająknięcia??? Równe 15 minut! Fakt, że stracił trochę energii i sił na parkingu goniąc się z Monią, że wygrał wyścig na zielonym moście, że biegł pięknie i nagle... przestał! Wołałam, przekonywałam... Monia mi zwiała do przodu, Jasiek został z tyłu krocząc dostojnie... 

ja: "Jasiek, no dalej..., zobacz Monia nam uciekła...grupa nam uciekła... musimy ich gonić!"
Jasiek: "mamo, jest 11:45 - biegamy już 15 minut - ciocia Ania mówiła, że będziemy biegać 15 minut... to już koniec treningu"

no... tyle w temacie ;)

chcąc nie chcąc trzeba było gonić Monię ;) Jasiek podbiegał, trochę maszerował, znów podbiegał...Nie omieszkał zdeptać jakiemuś rolnikowi zaoranego pola "bo na Katorżniku biega się po błocie" ;) inna rzecz, że biegnąc przez pole Jasiek lekko sobie skrócił trasę ;) wylazł z błota i pobiegł...i znów pomaszerował... rozdzieliliśmy się z grupą - oni biegli dołem, a my po wale przeciwpowodziowym ;) spotkaliśmy się z nimi i...znów ich goniliśmy ;) od tamtego momentu - jak tylko ciocia Ania zniknęła z oczu Jasiek już tylko szedł ;) chciał wprawdzie znów biec przez to zaorane pole, ale trochę się strachałam czy doczyszczę adidasy na rozpoczęcie roku szkolnego ;) W czasie tego spaceru Jasiek zarzekał się, że jeśli za tydzień trening poprowadzi jakaś inna pani to on nigdzie nie idzie, ale nie wiedzieć kiedy i dlaczego Jasiek...zmienił zdanie ;) plan jest taki, że w niedzielę o 10:00 znów meldujemy się przed mostem na Bolko ;) Za dwa tygodnie trening poprowadzi ciocia Ania i Jasiek chce się stawić ;)

Muszę jednak napisać jak to było z tymi podbiegami... W końcu skoro aspik usłyszał, że ma biec 15 minut to jest to święte... Zastosowałam prostą metodę korupcyjną ;) Jasiek poderwał się 2 razy do dłuższego biegu - za pierwszym razem była to zabawka za 5zł ;) a za drugim pasek gorzkiej czekolady ;) Czekolada jak czekolada - zjedzona w 3 minuty i zapomniana ;) ale ta zabawka...
Ta zabawka ma moc ;) dzisiaj po rozpoczęciu roku szkolnego (bo Jasiek w przerwach między treningami do szkoły chodzi - do 2. klasy ;) ) poszliśmy do sklepu w poszukiwaniu zabawki za 5 zł ;) zadanie nie było łatwe, bo Jasiek chciał za te 5zł kupić sobie "jakieś LEGO"... a za 5zł to nawet kartonika się nie dostanie :/ szukał, buszował w zabawkach... nie mógł się zdecydować... w końcu znalazł jakiś zestaw pojazdów (helikopter, auto i coś jeszcze), ale za...9,99zł... Jęczał, marudził... w końcu stwierdziłam, że kupię mu ten zestaw, ale dostanie go dopiero po drugim treningu. Zgodził się ;) kupiliśmy, wyszliśmy ze sklepu i Jasiek chciał swoją zabawkę ;) matka przypomniała o umowie i zaczął się bunt pt. "to moja zabawka" ;) padła propozycja otwarcia opakowania i wyjęcia jednego pojazdu, ale matka ostatnio jakaś asertywna i uparta jak osioł się zrobiła ;) jak za 2 treningi to miała był nagroda to aspik może ją dostać po drugim treningu... czarna rozpacz :-( dramat :-( lament "ja nie wytrzymam do niedzieli..." - tu Cię mam synu :-D 

ja: "Jasiek, ale nie musisz czekać do niedzieli...trasę znamy - możemy sami iść pobiegać..."
Jasiek: "jutro?"
ja: "jutro mamy zajęte popołudnie, ale środa jest cała wolna a w czwartek możemy wracać biegiem z SI"
Jasiek: "wolę pobiegać w środę!"

no i jestem z synem umówiona na środę na wypluwanie płuc ;) ustaliliśmy jednak, że tak zaprawieni w bojach zawodnicy jak my, będą biegać 25 minut ;)

Bajka co nie? A właśnie, że nie :-P Ciocia Ania foty cykała i dowody rzeczowe pozwoliła nam zamieścić na blogu :-) Dzięki pani trener :-*

do biegu...gotowi? START ;)

marszobieg błotny przedkatorżny :-)

meta - Monia na matce, Jasiek...w oddali ;)

ale na plac zabaw dotarł ;)




poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Jasiek katorżnik

Kto zna Jasia osobiście pewnie w to nie uwierzy. Ja sama też mam pewne wątpliwości, ale póki co Jasiek chce zostać...katorżnikiem ;) 

Ponad godzinna rozmowa, pokazanie filmu, wyłapanie wszystkich... niebezpieczeństw i "strachów" Jasia, wspólne czytanie relacji póki co nie zniechęca Jaśka ;) Zaparł był się facecik i w przyszłym roku chce wziąć udział w Biegu Katorżnika ;) 

Jeszcze 2 tygodnie temu nie wiedzieliśmy, że coś takiego w ogóle istnieje... Osobiście lubię sport - oglądać ;) kibicuję zawzięcie (bywało, że ołówki łamałam, jak "moja" drużyna bramkę traciła) ale sprzed telewizora... Jasiek uprawia sporty...umysłowe ;) takie, gdzie się nie zmęczy zbytnio, nie spoci... Z naszej trójki najbardziej wysportowana jest Monia ;) cały czas podskakuje, biega, tańczy ;) Teraz chyba sporo się u nas zmieni ;) 

Jasiek przyszedł do pokoju, gdy oglądałam filmik z Biegu Katorżnika ;) Chciałam zobaczyć naszą opolską blogerkę Zabieganą Anię w akcji ;) Oczy otwarły mu się szeroko, w miarę oglądania filmu żuchwa opadała coraz niżej... Po osiągnięciu maksimum Jasiek... zamarł. Nie odzywał się w czasie oglądania, ale jak tylko film się skończył po raz pierwszy padło zdanie "ja też tak chcę". Jasiek wiele rzeczy chce... chce jeździć na rowerze, ale... nie chce mu się z domu wyjść..., chce biegać, ale słońce za mocno świeci, chce jechać autobusem, ale... Tych "ale" jest całe mnóstwo, bo Jasiek jest mistrzem w wymyślaniu wymówek. Przeczytaliśmy relację Ani z Biegu Katorżnika razem... Co chwilę przerywałam czytanie i wskazywałam Jaśkowi trudności, na jakie Ania tam natrafiała i dopytywałam, czy nadal chciałby wziąć udział w takim biegu... Za każdym razem odpowiadał, że tak ;) Na argument "pająkowy" (Jasiek panicznie boi się owadów) stwierdził, że ciocia Ania też się boi, ale dała radę ;) No i jak tu z takim rozmawiać? ;) 

Nie ma się co oszukiwać - Jasiowi ruch jest bardzo potrzebny ;) szczególnie teraz po wakacjach u dziadków, gdzie wnusio mógł liczyć na wszystko czego zapragnął ;) a że pragnienia Jasia kręciły się wokół jedzenia to... :/ 

Poczytaliśmy regulaminy i zdecydowaliśmy, że podejmujemy treningi (o ile cioci Ani cierpliwości wystarczy) i szykujemy się Biegu Małego Katorżnika ;) Jasiek wystąpi w kategorii Mini Katorżnik, a jeśli panna córka wykaże entuzjazm to zgłosimy się też do kategorii Mikro Katorżnik ;) Na ile decyzja Jasia jest podjęta świadomie? Nie wiem... Nie wiem jak to się wszystko potoczy, nie wiem na jak długo starczy Jaśkowi zapału, ale wiem, że nie mogę mu wmawiać, że nie da rady, że to za trudne... Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zamieniliśmy się miejscami... Ja wymyślałam "ale", a Jasiek te moje "ale" odpierał ;) Logicznie i naukowo ;) wyglądało to mniej więcej tak:

ja: ale widziałeś jakie ciocia Ania miała poranione nogi? tych konarów w błocie nie widać, nie wiadomo, gdzie postawić nogę

Jasiek: a nie widziałaś na filmie ochraniaczy na nogi?

ja: no widziałam...

Jasiek: no..., i takie sobie założę ;)

No..., se założy ;) Proste, co nie? ;)

W zaistniałej sytuacji matce nie zostało nic innego, jak kupić sobie jakieś adidasy i dres i... chodzić z dziećmi na treningi ;) I muszę przyznać, że Bieg Katorżnika nie przeraża mnie tak jak te treningi na Bolko, bo wiem, że w gramoleniu w błocie jestem lepsza niż w bieganiu ;) a na Bolko to obciach odpaść po 200m w czasie gdy dzieci będą... daleko z przodu :-D Pożyjemy - zobaczymy ;) Taki lajf...miejsce matki jest u boku dziecka ;) a że dziecko chce zostać katorżnikiem, to matka... wyjścia nie ma - też zostanie katorżniczką ;)


Źródło: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=512759315470856&set=a.155832104496914.40385.155767741170017&type=1&theater




piątek, 16 sierpnia 2013

daję głos ;) hau hau ;)

Bardzo przepraszam za to milczenie... Dużo się ostatnio dzieje ;) bardzo dużo ;) i to raczej dobrego ;)

Przede wszystkim Jasiek po turnusie zadekował się u dziadków, bo w wakacje świetlica nieczynna, a półkolonie są, ale... po pierwsze primo trzeba z anie zapłacić a po drugie primo półkolonie zaczynają się o godzinie 8:00 a matka pracę zaczyna o 7:30 :-( w zaistniałej sytuacji Jasiek byczy się u dziadków a w weekendy pokazuje....różki matce. Tak, Jasiek ma u dziadków stanowczo za dużo luzu... Babcia nie daje sobie tak wchodzić na głowę, ale dziadek... wnusio chce? Wnusio ma! A co ma potem matka? Sfochowanego synka z pretensjami do całego świata! ;-)

Monia też wypoczywa u dziadków - ponoć potffforki wcale się nie kłócą ;-) Ciekawe, że w domu każdy powód do kłótni jest dobry... u dziadków trzymają sztamę ;-)

Zostały nam (nie tylko nam ;-)) 2 tygodnie wakacji ;) od 2.09. 2013r. ruszamy z terapią ;) prawdopodobnie dojdzie coś nowego ;) ale na razie cicho sza... żeby nie zapeszyć ;) próbne zajęcia już były - Jasiek zachwycony - chciałby... Pożyjemy, zobaczymy ;)

to chyba tyle z nowości...

chociaż nie... nie zdążyłam przed turnusem, a potem...zamieszanie, zmiksowanie itp... jak tylko lekko się ogarnę, jak pogoda się popsuje na tyle, że uziemi mnie w domu i będę miała więcej czasu na pisanie to pewnie skrobnę o czymś ważnym - tych bardziej domyślnych mogę odesłać na mój profil - wiele się wtedy wyjaśni ;)

3majcie się i ładujcie akumulatory na nowy rok szkolno - terapeutyczny ;)

środa, 24 lipca 2013

i po turnusie...

Na turnusie rehabilitacyjnym byliśmy dwa tygodnie...  wróciliśmy z niego ponad tydzień temu i dopiero teraz matka znalazła chwilkę, żeby coś skrobnąć na blogu ;)
 Zaległości mam sporo, więc zabieram się za mega relację ;) zobaczymy kto dotrwa do końca ;)

W Wiśle stawiliśmy się w niedzielę około południa ;) Pogoda była... taka sobie - lekko padał deszcz i było na tyle chłodno, że..grzejnik w pokoju był ciepły ;) do obiadu było jeszcze sporo czasu, a smoki wawelskie były głodne... Zebraliśmy się i ruszyliśmy do centrum Wisły w poszukiwaniu sklepu spożywczego ;) jakaś miła pani w hotelu wskazała nam drogę więc luz majonez - trafiliśmy bez problemu ;) zakupy zrobiliśmy też bez problemu, ale potem... potem trza było wtargać to wszystko na górę... tak, widoczek z balkonu był cudowny, bo hotel był na górce... wracając ze sklepu trzeba było wdrapać się na tą górkę i to już takie przyjemne wcale nie było ;)
 zejść w dół? no problemo ;)

wdrapać się pod górę z tobołkami....aaaauuu ;)


Jakoś nam się udało wtargać zakupy do hotelu ;) manewr ten powtarzaliśmy mniej więcej...codziennie :-) ale nie ma tego złego... ;) można było w ten sposób spalić trochę kalorii, które niepostrzeżenie (?) dostały się do organizmu wraz z posiłkami ;) szczególnie z deserami ;) mniam ;)

Dobra... o turnusie miałam pisać ;) pierwsze dwa dni już opisałam, więc teraz zabieramy się za kolejne ;) 

W środę było już jakby luźniej ;) albo po prostu wpadłam w ten turnusowy rytm ;) po obiedzie pojechaliśmy na wycieczkę do Cieszyna - Monia co chwilę miała focha ;) chyba tamtejszy klimat tak na nią działał ;) Jasiek natomiast zafascynowany był... Czechami ;) nie mógł uwierzyć, że jest prawie dokładnie na "linii" czyli na granicy polsko - czeskiej ;) dla miłośnika map to znaczyło duuuużo :-)
w środę po kolacji poszliśmy na ognisko ;) Jasiek biegał z chłopakami a Monia... Monia sprawdzała kondycję matki ;) i to na wielu płaszczyznach... ruchowo, sprawnościowo, kardiologicznie i nerwowo... ruchowo, bo musiałam babę gonić...sprawnościowo, bo musiałam babę łapać, a kardiologicznie i nerwowo, bo... jak matka zobaczyła, że córka zwisa na murze pod którym jest oczkowo wodne i rybki ogląda to nie wiedziałam czy najpierw dostać zawału, a potem nerwicy czy na opak... w końcu Monia się wywaliła, a wredna matka wmówiła jej, że w hotelu ma magiczną maść i perfidnie okłamała, że po posmarowaniu maścią jeszcze na ognisko wrócimy... niedoczekanie jej... ;)

Czwartek - rano zajęcia - grupa i indywidualne... Przyznać muszę, że początkowo na hasło "grupa" dostawałam gęsiej skórki... Jasiek pierwszy raz w życiu spotkał się z agresją ze strony innego dziecka... Zapierał się przed wejściem do sali, uciekał... Nieciekawa sytuacja... zajęcia grupowe były tymi, na których mi najbardziej zależało, bo w Opolu mamy ich malutko, a tu jest okazja i co? Pan syn strajkuje :-( O ile w Opolu zajęcia grupowe były moją kartą przetargową, wabikiem tak tu słowa "bo nie pójdziesz na "grupę"" spotkałyby się z entuzjazmem Jasia... Cały sztab terapeutów, włącznie z panią Moniką (korespondencyjnie) pracował nad tym, żeby Jasiek na grupę chodził... No i chodził... pani Ola wytłumaczyła mu dlaczego kolega zachowuje się tak a nie inaczej, ja wytłumaczyłam sobie, że jak Jasiek miał się spotkać z taką sytuacją, to turnus jest na to najlepszym miejscem, Jasiek... nie wiem kiedy dokładnie, ale wytłumaczył sobie, że to całkiem fajnie jak wszyscy go gonią, szukają, interesują się nim... Szedł grzecznie na zajęcia grupowe, wchodził do sali, żeby... z uśmiechem na paszczy z niej zwiać! Co ciekawe, poza zajęciami - na wycieczkach, na placu zabaw Jasiek szukał kontaktu z chłopcem, którego się bał ;) a na koniec żałował, że muszą się rozstać...
W czwartek Jasiek miał też arteterapię - zakochał się w tych zajęciach i w pani Dorocie ;) "mamo, a pani Dorota umie WSZYSTKO" :-) nie powiem... trochę zazdrościłam... szczególnie jak się okazało, że nie umiem zrobić kolejnego wagonika do pociągu, bo sprzętu odpowiedniego nie mam... "a pani Dorota ma taki nożyk, który wszystko przetnie"... Upraszam więc uprzejmie, żeby w przyszłym roku przed turnusem uprzedzić rodziców, że mają zabrać ze sobą "niezbędnik Macgyvera" :-) albo raczej "niezbędnik pani Doroty" :)
Czwartkowe popołudnie spędziliśmy na spacerze po Wiśle ;) Monia zawzięcie podrywała pana Kubę, a Jasiek dzielnie szukał czekoladowego Małysza ;)

Piątek był dniem "basenowym" ;) Monia była na basenie drugi raz w życiu - wcześniej przez problemy ze skórą basen był naszym zakazanym owocem... Baba jest nie do zdarcia (chociaż..., ale o tym za chwilkę)... we wtorek dwa razy poszła pod wodę zjeżdżając ze zjeżdżalni i... i tyle ;) wytarła oczy i znów leciała na zjeżdżalnię ;-) Jasiek moczył się "samopas" ;) ale Jasiek spędził na basenie już szmat czasu ;) 

Czas biegł nieubłaganie, po piątku zwykle jest sobota ;) W Wiśle też ;) chociaż nie miałabym nic przeciwko, żeby tej soboty nie było ;) z początku nie zapowiadało się źle - mieliśmy jechać na wycieczkę "Wielka Pętla Beskidzka" ;) dość ciepło, pochmurne niebo... Koniaków, Istebna...Jazda autokarem, postój i zwiedzanie... ani się człek nie zmęczy, ani nie zanudzi w autokarze ;) oczywiście na każdym postoju dziecki MUSIAŁY sobie coś kupić... Jasiek wybierał swoje chciejstwa, Monika swoje... i wtedy nas dopadł! Kto? Pech! Zaczęło się od biednego pająka kupionego chyba w Koniakowie - od pieszczot Moni biedakowi odpadła noga... Monia w ryk, Jasiek z tekstem "pani Dorota go wyleczy"... Monia w jeszcze większy ryk "ale pani Doroty tu nie ma! Musimy TERAZ do niej jechać"... Chciałam uciekać...obiecałam, że kupimy coś na kolejnym postoju... kolejny postój był w Żywcu... dzieciaki biegały jak opętane między straganami - Monia nie mogła się zdecydować, a jak się już zdecydowała to...zmieniała zdanie... w końcu poprosiła o...banalne bańki mydlane ;) mieliśmy te bańki do końca wycieczki czyli przetrwały postój w Szczyrku i wizytę "u źródełka" (nie pamiętam nic poza tym, że źródełko cudowne, woda w nim uzdrawiająca i tekst Jasia na moje gderanie, że ma nie pić tej wody, bo zimna i się rozchoruje - "no coś ty mama, jak można się rozchorować od wody, która uzdrawia???" no fakt - logiczne przecież...) Nie pamiętam kiedy badylek od baniek się połamał - chyba przed kolacją jeszcze... w każdym razie to był dopiero początek! Po kolacji poszliśmy na plac zabaw ;) Nie tylko my.. dzieci było sporo, jedne się huśtały, inne zjeżdżały na zjeżdżalni, jeszcze inne biegały i...łapały bańki mydlane... No i wtedy Monia się przewróciła, z górki było, więc zatrzymała się na własnym nosie, w który jeszcze dostała "z buta" :-( krew się polała, ryk był wielki.... poleciałyśmy do pokoju zatamować krew, która dziwnie tryskała... matka zadzwoniła do Kierownika - pana Kuby... poleciałyśmy do pielęgniarki, ta kazała obłożyć kichol lodem i kazała do lekarza jechać... a auto to nas tylko przywiozło i...wróciło do Opola... Pan Kuba zapakował nas do swojej Corsy i pojechaliśmy do Wisły na pogotowie...odesłali nas jednak do szpitala w Cieszynie albo w Bielsku - Białej... Pan Kuba zrobił research i okazało się, że mamy jechać do Bielska... To już była skomplikowana wyprawa... po pierwsze Jasiek... trzeba było mu jakąś opiekę zorganizować, a po drugie...fotelik dla Moni pożyczyć... wszystko działo się tak szybko, zmieniało tak szybko, że... opieka dla Jasia się znalazła, potem padł pomysł, żeby Jasiek jednak jechał z nami do szpitala, zaczęły się poszukiwania fotelika dla Jasia, który stanowczo odmówił wyjazdu - w międzyczasie znalazły się 4 foteliki - po 2 dla Moni i Jasia... Jasiek został w hotelu z kochanymi paniami Martyną, Dorotą i Ewą, a nas pan Kuba zawiózł do szpitala w Bielsku - Białej... Zwiedziliśmy 2 szpitale, bo w tym pierwszym pani nam zaproponowała....okulistę :-D w drugim szpitalu było już super - trafiliśmy na lekarza, który bardziej interesował się Jasiem i jego ZA niż nosem Moni, ale skierowanie na rtg dał, a potem recepty na leki wypisał ;-) 
Ostatecznie okazało się, że kichawa jest cała a Moni pozostały wspomnienia z dodatkowej nocnej wycieczki i bardzo oryginalne zdjęcie z wakacji ;) nikt takiego nie miał :-P twarzowe co nie? ;)

Na niedzielę była zaplanowana wycieczka górska, ale jeszcze w sobotę przed wypadkiem postanowiłam, że ją odpuścimy... Mieliśmy mieć dzień wolny ;) tylko do sklepu do Wisły trzeba było iść... ubraliśmy się, wyszliśmy z hotelu i...Monia zapomniała "furajki" czyli fletu... Jasiek dostał kartę magnetyczną i miał wrócić sam po flet... Monia w pewnym momencie stwierdziła, że ona też pójdzie i...pobiegła...chwilę potem był ryk... podbiegłam, pozbierałam babę z ziemi i... znów musiałam tamować krwotok z nosa... dodatkowo ucierpiał łokieć i kolano...tu już z dumą Monia prezentuje "rany wojenne"


Nie powiem... miałam dziką ochotę zawinąć babę w kołdrę i przywiązać do łóżka... Jednym moim marzeniem było to, żeby Monia ciut zwolniła... wywaliła się potem jeszcze kilka razy, ale już nie tak dramatycznie ;)
Zrobiłam już to raz na FB, ale absolutnie nie zaszkodzi podziękować raz jeszcze - wszystkim osobom zaangażowanym w pomoc nam - panu Kubie z biura TAIRON za opiekę i wożenie po lekarzach, paniom terapeutkom z Prodeste - pani Martynie, pani Dorocie i pani Ewie, które opiekowały się Jasiem, paniom Asi i Karolinie za "polowanie" na foteliki oraz małej Natalce, która pożyczyła Moni swój fotelik samochodowy ;) jeszcze raz SERDECZNIE DZIĘKUJEMY :-*

To był pierwszy tydzień turnusu ;) kolejny nie był już tak wyczerpujący (człowiek się przyzwyczaił) i dramatyczny ;) zwiedziliśmy skocznię Małysza, wjechaliśmy i wdrapaliśmy się na Czantorię ;) na ognisku kończącym turnus Monia odkryła w sobie żyłkę fotoreportera ;) trochę musi jeszcze popracować nad techniką, bo większość fotek w jej wykonaniu przestawia ludzkie brzuchy ;) jedyną osobą, którą Monia "łapała" w całości był "jej" pan Kuba :-) 
Jeśli jesteście ciekawi zdjęć to zapraszam na fb - Zdjęcia w Wisły

Było fajnie ;) na tyle fanie, że za rok....znów chcielibyśmy jechać na turnus ;)




wtorek, 2 lipca 2013

Turnus rehabilitacyjny - pierwsze wrażenia

Środek nocy a matka siada kompa i posta smaruje...Ładnie, nie ma co...

Tak, dopiero w środku nocy znalazłam chwilkę, żeby dorwać się do kompa ;) 

Dojechaliśmy do Wisły w niedzielę ;) dostaliśmy fajny pokój z takim oto widoczkiem

Dzieciaki są szczęśliwe ;) obczailiśmy drogę do centrum, Jasiek zaczął nawet rozważać czy aby na pewno potrzebuje gazetkę, która ma się pojawić w kioskach we wtorek... podejście do hotelu jest... STROME ;) znaleźliśmy plac zabaw i pokój zabaw ;) 

Wczoraj (czyli w poniedziałek rano) zaczęły się zajęcia ;) po śniadaniu zaprowadziłyśmy Jasia na zajęcia grupowe... Trzeba było jeszcze chwilkę poczekać i tak "chwilka" okazała się być kluczową... Jasiek zobaczył, że pod salą zbierają się inne dzieci i.... dał w długą! Dogoniłam go przy zejściu do pokoju zabaw i użyłam tajnej broni - powiedziałam, że jak nie wejdzie na zajęcia grupowe to od razu dzwonię do pani Moniki... musiałam pokazać, że w komórce mam zapisany numer i nie zawaham się go użyć :) wlazł... później powiedział mi, że nie chciał iść na zajęcia z obcymi ludźmi... no faktycznie nikogo nie znał... grunt, że przeżył ;)
W czasie gdy Jasiek zapoznawał się ze swoimi "obcymi" Monia wyciągnęła mnie do sali zabaw ;) tam nastąpiła prawdziwa fascynacja... starsza dziewczynka, z balonem i w.... kręcącej się spódnicy i sandałkach!!! Tak, sandały i kręcące się kiecki kręcą Monię baaaardzo ;)
Dziewczyny wygłupiały się potem na placu zabaw, a Monia cały dzień rozglądała się za swoją koleżanką ;)

Po obiedzie pojechaliśmy do Leśnego Parku Niespodzianek w Ustroniu ;) było superowo, choć dzieciaki trochę bały się baaardzo bezpośrednich zwierząt ;) w końcu w opolskim ZOO kozy i lemury są grzeczniejsze i jednak zamknięte na określonej przestrzeni a tu... jakieś rogate bestie chciały coś do jedzenia, więc Jasiek z Monią w krzyk i w nogi ;) potem na pokazach ptactwa drapieżnego Jasiek bał się, że zostanie upolowany ;) strachu się trochę najedli, poskakali na ogromnej trampolinie, naciągnęli matkę na automaty, lody i pamiątki i wróciliśmy do hotelu na kolację... wchodziłam pod górkę jak na ścięcie... wiedziałam, że najchętniej walnęłabym się do łóżka i wyciągnęła stare kości, a nawet... pospała... Niestety, o ile z Jasiem dobiłabym targu to Monia... ehhh... "no, mamo! przecież jest jasno!!!", "hej, ale inni jeszcze nie idą spać"... nie pomyliłam się - po kolacji zaliczyłyśmy jeszcze bieganie z balonem po korytarzu, jazdę na rowerze (z balonem oczywiście!) po korytarzu, szaleństwa z Alą przed recepcją, a później robienie na złość Jaśkowi ;)

Na szczęście w pokoju mamy łazienkę ;) jest prysznic ;) w domu mamy wannę, więc... prysznic jest atrakcyjny ;) tym bardziej, że matka pozwala się wykąpać samodzielnie ;) jeśli chodzi o efekty poturnusowe to pierwsze już są - Jasiek sam się kąpie ;) tzn. w domu też sam się kąpał, ale trza go było do wanny gonić a tu... mówisz mama i masz ;)

Monia oczka miała już maleńkie - myślałam, że po kąpieli padnie jak kawka, ale... błąd :( bo po kąpieli dopiero się zaczęło -  rodzeństwo wylądowało w łóżku i zaczęło używać kończyn - lali się równo po czym...
po czym tulili się jak na załączonym niżej obrazku






Pierwsza zasnęła Monia, potem pamiętam tylko, że Jaśkowi odburknęłam, że TV nie włączę i ma spać a nie gadać... nie wiem czy zasnął - byłam pierwsza ;) obudziłam się przed 1:00, wykąpałam i...odechciało mi się spać ;) to posta maluję ;)

Tyle relacji z pierwszych 2 dni turnusu, na który czekałam ponad rok... Czekałam a teraz... przez chwilę myślałam o ucieczce :D Prawda jest taka, że jako pracująca matka spędzam z dziećmi znacznie mniej czasu, ma, te 8 godzin dziennie bez wysłuchiwania "mamo, a ona...", "mamo, bo on..." - tu takiego azylu nie mam... no, nie licząc zajęć dla rodziców ;) szkoda tylko, ze takie krótkie są ;) muszę się przestawić, że teraz czeka mnie dłuuuuugi 14 dniowy weekend ;) rok temu dałam sobie z nimi radę nad morzem to i w górach ogarnę ;)

Spadam spać bo jutro po śniadanku jedziemy na basen ;) trzeba jeszcze spakować mnatki ;-)

Przedtem jednak czas na podziękowania ;) Nie byłoby nas tutaj gdyby nie wielkie serca kilkudziesięciu osób, które wpłaciły pieniążki na subkonto Jasia, czy to 1%, czy darowiznę albo kupiły coś od nas na allegro ;) nie musiały tego robić wcale, mogły obdarować kogoś innego, ale wybrały Aspika Jaśka... 

Z całego serca dziękujemy i nigdy - przenigdy o Was nie zapomnimy :-)

dziękujemy :-*




niedziela, 30 czerwca 2013

Żarłostacja okiem Aspika ;)

Nie dało się inaczej ;)

poprzedni wpis dotyczył wydarzeń z maja i czerwca, a Żarłostacja czyli Opolski Piknik Kulinarny odbył się 22 czerwca, ale wydarzenie to miało taką moc, taką energię, taką MAGIĘ, że... będzie osobny, specjalny wpis ;)


Kulinarni blogerzy z nas żadni, ale za to...smakosze wielcy ;) Nie bez znaczenia był też fakt, że akcja rozgrywała się w... Kofeinie ;) co prawda tej "dużej" czyli w Kofeinie 2.0, ale dzieciaki jakoś to przeżyły bo było gdzie biegać  ;)

Jasiek nie mógł się doczekać Żarłostacji ;) pierwszy człon nazwy mówił sam za siebie ;) miało być jedzenie ;) Wiedział mniej więcej co będzie i miał plan ;) Kupiliśmy ŻarłoŻetony i gdzie się dało, tam wymienialiśmy je na pyszności ;) Niestety pojemność brzuszków była ograniczona :-( obżarci do granic możliwości wyliczaliśmy potem w domu czego nie udało nam się spróbować... wniosek jest jeden - potrzebna jest kolejna Żarłostacja ;) i...będzie ;)

Nie wiem jak jeszcze opisać ten piknik - bo to był piknik - mieliśmy kocyk, choć siedzieliśmy na nim może 10 minut z 6 godzin spędzonych na Żarłostacji ;) 6 godzin i dzieci ani razu nie przyszły i nie powiedziały, że się nudzą, przy czym to nie matka musiała "robić" za zabawiaczkę ;-) większość czasu szukałam któregoś dziecia ;) nawet Monia puściła "spódnicę" mamy ;) była w znanym miejscu, ze znanymi i lubianymi ludźmi ;) a że sporo obcych się tam kręciło? widać wyszła z założenia, że swojacy ją obronią ;) Szaleństwa, wariacje, czasem fochy, ale przeważnie wielka radość ;)

zacznijmy od największego focha... w roli głównej Jasiek... PizzoStacja - dzieci pod okiem bistro mamy miały robić pizzę ;) każdy dostał fartuszek i oryginalną czapkę kucharską ;) a co ;) każdy dostał wałek i... no właśnie... prawie każdy dostał stolnicę. Okazało się, że Jasiek stanął przy dużej stolnicy, które przewidziana była dla 2 osób... Jasiek wyszedł z założenia, że skoro każdy ma swój fartuch, czapkę i wałek to stolnica też powinna być "osobista"... no ale akurat TA nie była... pojawiły się łzy, pojawiło się tupanie, krzyki też były  :-( na szczęście PizzoStacja była tak oblegana przez dzieci, że były zaplanowane jeszcze kolejne 2 grup. Monia zrobiła swoją pizzę, a w tym czasie Jasiek... coś tam robił, ale nie wiem co ;) Potem mała wymiana - poszłyśmy z Monią na kawowy cupping a Jasiek stanął przy SWOJEJ OSOBISTEJ stolnicy ;) potem okazało się, że ktoś wpadł na pomysł, żeby na stolnicy Jasia przenosić pizze do pieca, ale bistro mama interweniowała i nikt Jasiowi sprzętu nie odebrał ;)

Cóż tam jeszcze porabialiśmy...Jasiek polował na prezenty ;) obłowił się ;) ale... pamiętał też, że ma siostrzyczkę ;) dzieciaki zgarnęły świnki skarbonki, plecaczki, kredki i kolorowanki, notesik, bon do salonu Euphoria i do Kofeiny 2.0 ;) w międzyczasie dzielnie czekali na swoją kolej puszczania ogromnych baniek mydlanych ;) Monia taplała się w jakiejś galaretce ;) Matka zaś non stop się rozglądała, bo jakoś te dzieci razem nie chciały biegać - co znalazłam jedno to nie mogłam odszukać drugiego ;) ale ani razu nie było płaczu i wyrzutów "zgubiłaś mnie mamo" ;)

Jasiek dorwał się do książek ;) bo Żarłostacja to też akcja Przeczytałeś? - Podaj dalej ;) Niestety nie udało mi się nakłonić Jasia do oddania którejkolwiek z jego książek (oburzony był, że w ogóle coś takiego zaproponowałam), ale buszował w książkach, które można było sobie wziąć i wybrał sobie 4 ;) Szczęśliwe, zaczytane dziecko ;)

Nie wiem jak, ale przed 19:00 udało mi się zagonić dzieci do domu ;-) a teraz ciągle słyszę "mamo, kiedy znów pójdziemy na Żarłostację?" Prawdopodobnie we wrześniu ;)

a póki co zapraszamy na fotorelację Arkadiusza Kornackiego - Żarłostacja - album

a tu Jasiek i Monia w jego obiektywie :-)











DZIĘKUJEMY, ŻE MOGLIŚMY TAK CUDNIE SPĘDZIĆ CZAS :-*

czwartek, 27 czerwca 2013

Działo się, działo...

Po seansach filmowych czas na elaboracik malutki ;)

Matka zaczytała się w sadze Camilli Lackberg i stąd ta przerwa w pisaniu ;) jak prawdziwy autysta mogę się skupić na jednym zadaniu ;) no ale skoro 8 tomów "pękło", a kolejnych póki co brak, to mogę pisać ;)

a jest o czym ;)

z góry przepraszam za brak chronologii - idę na żywioł ;)

Noc Kultury ;)
spędziliśmy ją w Muzeum Śląska Opolskiego na warsztatach z robienia...latawców ;) mieliśmy okazję pooglądać prawdziwe eksponaty, a potem dzięki instrukcjom prawdziwych Chińczyków zrobiliśmy własny latawiec. Niestety tylko jeden, bo ilość miejsc była ograniczona... było trochę zamieszania, bo Monika też chciała działać, ale jakoś ogarnęliśmy sytuację ;)
wieczorową porą, wracając do domu mijaliśmy...Kofeinę ;) na kolację były więc tosty (zestaw nr 2)







Weekend na wsi ;)
trafił się weekend, który nie stał w całości pod znakiem parasola ;) wykorzystaliśmy te chwile jak tylko się dało ;)
Jasiek dał się przekonać, żeby pojeździć na rowerze, choć ten jego jest... no za mały :-( Aspik obija sobie kolana o kierownicę, ale dzielnie walczy ;)
Oprócz roweru dosiadał też Jasiek... deskorolkę ;-) zapamiętał sobie jedną taką deskorolkę i tak samo postanowił użyć swojej... a że tamta była specjalnie robiona na potrzeby Antosia i była deskorolką sensoryczną... położył się Jasiek na swojej wąskiej desce i odpychał się rękami ;) zabawa była przednia dopóki sobie pan Jan nie podłożył palca pod koło... wrzask, ryk i... miłość do deskorolki zgasła jak płomień świecy na wietrze ;-)

Monia przesiadała się z pojazdu na pojazd w tempie błyskawicznym, tak że matka nie nadążała z wyciąganiem ich z parku maszyn... rowerek na 4 kołach, biegówka, motor, hulajnoga... w międzyczasie karmienie królików i perliczek było, no i zbieranie...jajek ;) o obżeraniu czereśni nie wspomnę ;)

weekend na wsi fajny był ;-)




Chronologia została zjedzona przez sklerozę - z masłem pewnie :-D nie wiem czy kolejność dobra, ale w którąś sobotę wybraliśmy się na Noc Nauki ;) było wręcz bosko ;) najpierw mieliśmy ćwiczenia...sensoryczne ;) dzieciaki odgadywały zapachy, sprawdzały jak widzi i czuje pijany człowiek - nie, nie.. nie było procentów tylko takie specjalne "nietrzeźwe gogle, w których dzieci musiały przejść po linii a na końcu dotknąć własnego nosa ;-) były eksperymenty fizyczne - "chodząca sprężyna", autka jeżdżące do góry kołami, Jasiek i Monia mogli posterować....robotami ;) cuda na kiju normalnie ;)




 największym zaskoczeniem dla mnie był szał w sali muzycznej... Wyobrażacie sobie salę pełną instrumentów muzycznych i bandę dzieciaków, z których każdy MUSI na czymś grać??? i to niekoniecznie to samo? ;) Działo się... a najciekawsze w tym jest to, że Jasiek ze swoją nadwrażliwością dźwiękową bawił się tam rewelacyjnie ;) tu powinien pojawić się filmik, ale to co odzyskałam niestety nie rusza się i nie wydaje dźwięków - musi Wam wystarczyć sam obraz ;)




Wszystkie te nasze NOCE były bardzo udane ;) Dzieciaki aktywnie biorą udział w zajęciach, jeszcze trochę robią fochy jak coś idzie nie po ich myśli, ale zaczynają nieśmiało współpracować z innymi dziećmi ;) powoli, wytrwale i cierpliwie, ale wypracujemy co trzeba ;)

Tak nam minął maj i kawałek czerwca ;) na warsztatach i... wizytach w Kofeinie ;)