sobota, 5 stycznia 2013

Wrocław - part one ;-)

Warsztatów nie ma, a ja nie mogę uśpić dziennikarskiej części duszy ;-) A tak mi się chce jakąś relacja strzelić na blogu ;-)

Temat - a co! Tyle się wokół dzieje, że no problemo ;-)

Zapraszam więc na relację z wyjazdu do Poradni Endokrynologicznej dla Dzieci i Młodzieży we Wrocławiu ;-)

Dzień zaczął się nerwowo - Jasiek oczywiście marudził, że ciemno, że nie wyspał się, że kapci znaleźć nie może itp, itd... zjadł śniadanie i walnął się do wyrka... matka się lekko wkurzyła, nawrzeszczała i pan syn się podniósł z łóżka... o tempie ubierania się nie wspomnę - za długo by to trwało ;-)

Dotarliśmy na dworzec - wcześniej już umówiliśmy się, że zrobimy konkursik - każde z nas stanie w kolejce do kasy i zobaczymy kto pierwszy dotrze do okienka. Ja ZAWSZE staję w kolejce dla żółwi... Wdrapaliśmy się po schodach, chciałam ustawić Jasia w jednej kolejce i iść do drugiej, ale syn zdecydował, że to on pójdzie do tej drugiej... miał chłopak nosa - konkurs wygrał ;-)
Kupiliśmy bilety i jak zwykle chcieliśmy napaść na tanie książki - Jasiek zawsze kupuje sobie gazetkę do pociągu ;-) no i idziemy a tam...zonk - zlikwidowali sklep :-( Niestety nie uprzedzili o tym aspika, więc wszyscy na dworcu usłyszeli jaki to jest niezadowolony! Było tupanie, krzyki itp...wsiedliśmy do pociągu...znów źle, bo nie było miejsc przy oknie...na szczęście już na pierwszej stacji zrobiło się w pociągu pusto ;-) Aspik zasiadł przy oknie i jakoś nam droga do Wrocławia szybko minęła ;-)

Wylecieliśmy z dworca, doszliśmy na przystanek i jak na zawołanie przyjechał tramwaj ;-) Jasiek lubi tramwaje ;-) rozsiadł się wygodnie i...zaczął mnie wypytywać o sygnalizację świetlną dla motorniczych... o żesz..., a skąd ja to mam wiedzieć??? Tramwaj kołysze, a Jasiek się tego boi i chyba tylko to uratowało motorniczego przed serią pytań w stylu "a taki znaczek to co oznacza?" :-)

Szybko i bez problemów dotarliśmy do poradni... wlazłam na górę a na drzwiach napis, że na oddział można wejść w obuwiu ochronnym... Na jaki oddział? My tylko do poradni... wróciłam na portiernię i pani powiedziała, że tak, to te drzwi... Ludziuf jak mrówkuf... mało kto siedzi, bo krzeseł mało...stare, odrapane, powiązane starymi, pordzewiałymi...łańcuchami... Drzwi też pełno... które otworzyć? Nawet nie wiem czy ludzie stojący przy samych drzwiach pozwoliliby bez kolejki wejść... 

Idziemy tym wąskim korytarzem, mijamy ludzi, drzwi... O! Znalazłam gabinet, pod którym czatowała tylko osoba ;-) Zapytałam, gdzie jest jakaś rejestracja - w lewo, prosto i w lewo... Bingo! Jest rejestracja ;-) podałam skierowanie, dane Jasia ;-) eWUŚ chyba działa, bo nikt nie chciał dowodu ubezpieczenia ;-) Dostaliśmy kartę i przykazanie, aby iść do gabinetu nr 34 na ważenie i mierzenie. Tam mieli nam podać numer gabinetu lekarskiego... 

Jasiek przy rejestracji zaczął dawać pokaz...stanął tak, że nie słyszałam co mówi do mnie babeczka z rejestracji...wysoka lada, szyba od góry, ja przygłuchawa... Proszę raz, proszę drugi... Aspik tylko się śmiał... myślałam, że uduszę... w gabinecie nr 34 (potem się okazało, że to Izba Przyjęć) zachowywał się w miarę spokojnie... Po zważeniu i zmierzeniu (nie jest tak źle...Jasiek nie tyje...waga się utrzymuje ;-)) zostaliśmy zaopatrzeni w numerek 5 i odesłani do gabinetu nr 31, gdzie nakazano nam znaleźć posiadacza numerka 4 i wpakować sie do gabinetu 31 jak ta 4 wyjdzie ;-) 

Pod gabinetem tłum...miejsc siedzących brak :-( Aspik w rozpaczy... no i zaczęło się... marudzenie na całego... wizja końca świata, odpadnięcia nóg od stania, niewytrzymania... Jasiek palnął "będziemy tu stać 100 godzin"... ja mu na to, że przecież jest piątek, lekarze i pielęgniarki pracują do 15:00 a potem idą do domów, więc muszą nas przyjąć do tej godziny. 
Wpadłam na pomysł, żeby zająć czymś Jasia... no i mówię: "Jasiu a te 100 godzin to ile dni by było? Doba czyli cały dzień ma 24 godziny"... Jasiek zamknął paszczę i zaczął liczyć... przez chwilę delektowałam się ciszą, a właściwie nie taką całkowitą ciszą, co ciszą od aspika..., od biadolenia, narzekania i rozpaczania... Fajne to było ;-) ale jak ogólnie wiadomo, wszystko co dobre, szybko się kończy! Ta moja mała (?) gadzina policzyła w mig i mówi "Mamo...to 4 dni i trochę... która jest godzina?" ja w szoku powiedziałam mu która jest godzina a ten mi mówi "to te 100 godzin to wypadnie we wtorek po 11:00" dla przypomnienia Jasiek chodzi do I klasy...pierwszy raz...nie powtarzał klasy i zaczął naukę we wrześniu 2012 roku... Nie da się ukryć, że zdolnego mam synka ;-) Powinnam się cieszyć? No tak..., ale za rok czy dwa będę płonęła ze wstydu jak mnie synek zagnie na tabliczce mnożenia... I tak już teraz omijam pewne miejsce, w którym kiedyś z ciocią Gosią poległyśmy na dodawaniu i odejmowaniu w zakresie do... nie będę nas kompromitować ;-) 

Przez szok związany z wyliczeniami Jasia mam lukę w pamięci i nie bardzo wiem co się działo... w pewnym momencie zwolniło się miejsce, bo posiadacze numerka 3 weszli do gabinetu a 4 nie wykonała żadnego ruchu aby ich miejsca zająć... to my myk i siedzieliśmy sobie ;-) Jasiek o coś pytał, ja odpowiadałam... siedzieliśmy na przeciwko drzwi opatrzonych tabliczką "statystyka" a pod spodem wisiała kartka "przyjęcia do szpitala od 9:00" no i to zastanowiło Jasia... zaczął się teleturniej...
Jasiek: "a czy tam są baloniki?"
ja: "baloniki? no coś ty..., tam się przychodzi żeby na oddział, do szpitala przyjęli pacjenta"
Jasiek: "ale jest napisane 'przyjęcia' a jak przyjęcia to baloniki powinny być"
umarłam drugi raz tego dnia :-D
na szczęście numerki 3 i 4 były w gabinecie zadziwiająco krótko ;-) przyszła i nasza kolej ;-)

Pani doktor wyglądała sympatycznie ;-) Jasiek zaczął... no właśnie...zaczął zachowywać się jak... tu musiały by paść słowa, które... no właśnie - nie pasują do facecika, który w wieku 7,5 roku umie sobie w pamięci policzyć ile dni to 100 godzin... Jasiek zaczął buczeć, włączyły mu się echolalie, nie chciał usiąść na krześle, zabierał kartoteki z biurka...Prosiłam, szantażowałam, w końcu....żeby słyszeć o co pyta lekarz dałam mu telefon...Wiem, wiem...poległam... Jasiek mnie zmanipulował, dostał to, czego chciał jak tylko wsiedliśmy do pociągu w Opolu...
Wróćmy do pani doktor ;-) Nie dało się nie wspomnieć, że Jasiek ma ZA... Pani doktor (endokrynolog!!!) zaczęła wypytywać o pierwsze niepokojące objawy, o relacje z rówieśnikami, z siostrą, kiedy Jasiek został zdiagnozowany w kierunku ZA, czy ma jakieś inne choroby... Byłam w szoku (ale szokujący dzień ;-)), że "zwykły" lekarz przesłuchuje mnie jak psycholog ;-) 
Potem nadejszła ta chwiła...oderwania Jasia od telefonu... lekarz oprócz wywiadu bada też pacjenta... o-matko-z-córką...Obiecałam mu, że pójdziemy do kina na film w 3D... położył się na kozetce, bluzki zdjąć nie chciał i tylko zadarł ją do góry...jak pani doktor dotknęła mu brzucha, żeby go zbadać Jasiek...zaczął się śmiać jak szalony...i nie mógł się powstrzymać ;-) ale jakoś daliśmy radę ;-) Jasiek wrócił do telefonu, a pani doktor zapytała mnie, czy nie zgodziłabym się zostać na oddziale, bo chciałaby zrobić szczegółowe badania, a można je wykonać jedynie w szpitalu ;-) co ja na to? Zgodziłam się ;-) w szpitalu klinicznym... bajka ;-) no prawie, bo wygląd szpitala i przychodni przyszpitalnych rodem z głębokiego PRLu, ale te kilka dni wytrzymamy ;-) o ile Jasiek da sobie pobrać krew itp... No ale grunt do kompleksowa diagnostyka ;-) pani doktor zaprowadziła nas nawet do Izby Przyjęć i kazała zapisać na najbliższy możliwy termin ;-) no i tak 25.03. meldujemy się we Wrocławiu na Wrońskiego ;-)

Kiedy wracaliśmy tramwajem na dworzec Jasiek przypomniał sobie, że obiecałam mu kino 3D...No obiecałam, ale nie zaznaczyłam, że w Opolu, i że dopiero w czwartek, bo wcześniej mamy wszystkie popołudnia zajęte... zaczęła się dyskusja...nie pamiętam dokładnie argumentów jakie padały, ale dziewczyna stojąca obok nas w tramwaju miała niezły ubaw ;-)

Do Opola dotarliśmy bez większych przygód ;-) Jasiek połowę drogi przespał więc delektowałam się ciszą ;-) po powrocie dostaliśmy pewną wiadomość....ale o tym w kolejnym poście... może już jutro... wszystko zależy od tego czy się matka pozbiera do kupy :-D

7 komentarzy:

  1. to ja bym nie policzyła tego co policzył Janecki...

    ... uśmiałam się z baloników :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;-)
      a to co miałam Ci dziś powiedzieć, ale nie chciałam przy Jaśku to właśnie to, że on chyba się tak zachowuje niefajnie żeby mną manipulować... wyczaił, że jak chce chwili spokoju, żeby z kimś porozmawiać to daję mu wszystko czego on chce :-( i potafi włączyć Aspika na zawołanie, a potem jeszcze tłumaczyć, ze to nie on tylko...Asperger tak źle się zachowuje :-(

      Usuń
  2. ja też nie matematyczna, kompletnie... Zaimponował mi chłopak, że ho ho :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dobra, dobra ciocie... bo nam młodociany matematyk w piórka obrośnie ;-) :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, nie tak dawno sama pisałam o swoich wrażeniach z tej poradni. Były podobne, choć może aż tak szczegółowo ich nie opisałam. Włącznie z tym, że mój synek odstawił niezłą scenę w samym gabinecie (z racji wieku skupił się na histerycznym płaczu). Tylko ja się spotkałam z innym podejściem lekarki do ZA. Ale to się do upublicznienia nie nadaje ;)
    PS. To my miałyśmy się kiedyś latem spotkać, bo też nam terminy tak samo wypadały.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mamo Adasia ;-) i chyba widzimy się 4 lutego u genetyka ;-) bo chyba też taki termin na pobranie krwi macie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, 4 lutego idziemy do poradni genetycznej, chyba nawet na tą samą godzinę.

    OdpowiedzUsuń