czwartek, 11 kwietnia 2013

wielkie PO ;-)

Nie, nie zamierzam mieszać się do polityki ;-) Nie chodzi o program wyborczy Platformy Obywatelskiej czy też o krytykę rządu ;-)
Będzie o tym co się u nas wydarzyło. Czas pędzi jak szalony. Tak odległa wydawał mi się wizyta na oddziale endokrynologii we Wrocławiu... Pamiętacie? Pisałam o tym na początku stycznia..., o PRL-owskiej przychodni, o odrapanych i zardzewiałych krzesłach powiązanych ze sobą równie zardzewiałymi łańcuchami...Już wtedy obiecali nam osobny pokój - nie chciało mi się wierzyć, że piętro wyżej mogą być takie luksusy, ale jak przeprowadziłam rozeznanie, to okazało się, że faktycznie - mamy, które były we Wrocławiu "na klinikach" mieszkały w pokojach razem z dziećmi. Tuż przed wyjazdem zadzwoniłam sobie, żeby to potwierdzić, bo z Opola do Wrocławia nie tak łatwo dowieźć materac czy leżak... Miła pani powiedziała, że mam się niczym nie przejmować, niczego nie brać - wszystko jest na głowie szpitala. W poniedziałek rano stawiliśmy się na oddziale. Wiedziałam, że trzeba będzie założyć wenflon, miałam ze sobą maść znieczulającą, więc poprosiłam pielęgniarkę, żeby mnie uprzedziła odpowiednio wcześniej przez zakładaniem "kranika". Pielęgniarka nie widziała problemu - nawet przyszła posprawdzać Jasiowi żyłki, żeby powiedzieć gdzie mam młodego wysmarować ;-) Bajka ;-) Dostaliśmy pokój - faktycznie tylko dla nas ;-) co prawda Jasiek ledwo mieścił się w łóżku, ale to nie wina szpitala, że 8-latek jest taki wielki - wypadł facecik z siatek centylowych już dawno ;-) Ja miałam do dyspozycji...rozkładany fotel! Nie jakiś twardy leżak, a fotel ;-) Super ;-) zaczęłam wypakowywać manatki, ale szybko przestałam, bo w sali były tylko szafki przyłóżkowe... to nic.. ciuchy mogą leżeć w torbie, tym bardziej, że nikt nie krzyczy, że torba na podłodze leży ;-) wyciągam z torby bardzo przydatną na wyjazdach rzecz - ładowarkę do telefonu. Bez tego urządzenia ani rusz przecież ;-) no i niespodziewanka nr 1 - kontakty są...wysoko... to wprawdzie oddział dziecięcy ale...żeby kontakt był na wysokości...ponad 2,5 metra??? Ponoć kiedyś takie były przepisy... Zdziwił mnie jednak pewien sprzęt, który stał na podłodze dokładnie pod tymi gniazdkami - farelka... Hmmm... czyżby miało być zimno? Eeee..., przecież i tak nie ma jak tej farelki podłączyć do prądu... Po 2 godzinach wszystko było jasne... Jasia zapakowałąm do łóżka - był tak wymęczony zakładaniem wenflonu, że zasnął. Matka stała przy kaloryferze i się dogrzewała - ta farelka nie stała tam tak bez powodu... w dodatku w oknach zobaczyłam uszczelki new age ;-) zrolowane koce... Ujmę to tak - gdyby nie kochana ciocia, która przywiozła przedłużacz, kołdrę i koc pewnie zamarzlibyśmy... Jeszcze raz dziękuję kochana ;-*
Nasz "węzeł cieplny" wyglądał tak (wiem, wiem...przepisy p/poż... ale "węzeł włączany był pod nadzorem ;-)):

a tu widać na jakiej wysokości mieliśmy te kontakty ;-)




Jak już mieliśmy ciepełko, to było całkiem sympatycznie - pielęgniarki cudowne, pani doktor spokojna, rzeczowa, Jasiek czytał i oglądał bajki, matka czytała ;-) Jasiek wylegiwał się w łóżku, a matka siedziała na swoim fotelu zawinięta w kocyk ;-) Od czasu do czasu wołali nas na pobranie krwi, co Jasiek znosił dzielnie ;-) a najbardziej podobało mu się... przepłukiwanie wenflonu :-D
Krwi młodemu utoczyli chyba więcej niż w całym jego dotychczasowym życiu ;-) Wyniki będą za jakiś czas ;-) w każdym razie jesteśmy PO szpitalu ;-)


4 komentarze:

  1. Fajnie Haniu, że na swojej drodze spotykacie takich ludzi! Jasne, że infrastruktury nie zmieni się w rok, pięć ale ludzie są ważni jak nie najważniejsi. Czasami uśmiech, dobre słowo czy przytulenie ogrzeje bardziej niż 10 farelek razem wziętych....

    Buziaki dla całej Trójki!!!

    OdpowiedzUsuń